Aleksy drżącą ręką pismo rozpieczętował. Było ono od Juliana, który do niego odzywał się w tych słowach:
„Karlin, 29 lipca 18...
„Ledwieś odjechał, już znowu ścigam cię i prześladuję listem moim. Zgadłeś, że pokoju ode mnie miéć nie będziesz i niedarmo tak długo unikałeś od Karlina. Przyjacielu! dobry przyjacielu, rady i pomocy od ciebie potrzebuję, więcéj może niż tych obojga; ale wiem, do kogo się odzywam... nie dla zabawki i roztargnienia, nie, z potrzeby serca proszę cię, byś przyjechał, są ważniejsze daleko powody. Nie mogę ci się z nich obszerniéj wytłómaczyć, ale zaklinam, nie odmawiaj mi, przybądź najdaléj jutro rano; prezes i Anna proszą cię razem ze mną. Twój Julian.“
— A co? — spoglądając na syna, odezwała się pani Drabicka — znowu do tego Karlina...
— Kochana matko — rzekł Aleksy — przeczytaj sama, przekonasz się, czy odmówić podobna...
— Nie! nie! jak-eś już raz stanął nogą na ich progu, ich jesteś, przepadłeś dla nas! Wiedziałam o tém dobrze! Otarła łzę tajemną, po opalonym spadającą policzku.
— Daj Boże, by ci tam szczęście zaświeciło... daj Boże; ale jeśli zbolały, zabity, powrócisz kiedy pod strzechę starą, nie obwiniaj mnie, Aleksy... Pamiętasz... w ciągu tych lat mówiliśmy nieraz o Karlinie, wspominałeś mi, że tam mieszka twój towarzysz i przyjaciel, odwodziłam cię od odnowienia z nim stosunków; nic to nie pomogło, niech się stanie wola boża... Darmobym ciebie gryzła, moje dziecko... dajmy temu pokój... Rób już, jak ci się podoba... mówiłam ci, że jesteś wolny...
Aleksy pocałował ją w rękę z uczuciem, matka wyszła do swego pokoju, on poszedł odpisać, że przybędzie nazajutrz rano.
Sam na sam z sobą i myślami znalazłszy się w spokojnéj swojéj izdebce, z przeczuciem smutku jakiegoś, upadł na sofę i zadumał się ciężko. To, co go otaczało, przypominało mu stan jego duszy przed kilką dniami. Aleksy przeląkł się, porównywając go do dzisiejszego... innym był człowiekiem. Tak wielki wpływ wywarł nań kilkudniowy pobyt w Karlinie i jedno na Annę wejrzenie. Zdawało mu się, że żyć bez niéj nie potrafi, patrzéć przynajmniéj na nią, słuchać jéj zdaleka, czcić ją niewidziany pragnął. Z uczuciem tém walka była niepodobieństwem; nie wymagało wiele, nie roiło szczęścia, nie spodziewało się dojść do niczego, żyło samo sobą, samo w sobie, ale jakkolwiek świeże, głęboko już było do serca przyrosłe. Strata spokoju, zmiana położenia, żal matki obok niego, wydawały się drobnostkami; Aleksy przeczuwał cierpienie i nie obawiając go się, ledwie nie pragnął boleć i poświęcać się dla nich. Im dłużéj
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.