Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/358

Ta strona została uwierzytelniona.

milczało serce w tym człowieku, tém teraz odzywało się silniéj o prawa swoje... Nie pomyślał nawet, żeby się zwyciężyć, przekonać, usunąć i szukać lekarstwa w oddaleniu i pracy; groźna przyszłość zdawała mu się już koniecznością jego losu, miłość — ta przeznaczeniem, fatalnością, ale zarazem jedyną życia gwiazdą.
A jednak westchnął, żegnając powabną, czystą i cichą izdebkę swoję, w któréj samotny, z gieniuszami tylko ludzkości, z duchami wieków obcował; poczynał nową, ciężką epokę życia, w któréj także braknąć mu miało towarzysza, bo mógł-że się komu powierzyć, mógł-li wydać z tajemnicą swoją i podać się na pośmiewisko?
Mało ludzi potrafiłoby odważnie stanąć tak oko w oko nagiéj, zimnéj przyszłości bez nadziei; dla większości miłość ta byłaby niepodobieństwem; potrzeba było wybranego serca, co idealnie kochać mogło, nie żywiąc się tém, czém pospolici żyją kochankowie, myślą wzajemności, rozkoszami zwierzenia, samém odgrywaniem dramatu. Takie przywiązanie tajemne, ciche, nie dające się odgadnąć, jest zawsze najczystszém, najsilniejszém, ale niesłychanie rzadkiém... Zjawisko to moralne w duszach tylko silnych i mężnych zrodzić się może i daje miarę gruntu, na którym wzrosło.

XXXV.

Nim zaprowadzim Aleksego do Karlina, sami tu wprzódy zajrzéć jeszcze musimy. Prezes przyjechał pomieszany widocznie; nie uszło to oka jego dzieci (tak Annę i Juliana nazywał); przy obcym jednak nie odezwał się ni słowa, nie dał poznać po sobie więcéj, że jakiś niepokój go dręczył, przemógł się, rozweselił, śmiał, żartował i Julian pierwszy jego humor wziął za coś przypadkowego, Anny jednak wesołością udaną nie uwiódł. Po odjeździe Aleksego, trafiwszy na chwilę, w któréj Julian był zajęty, prezes poszedł do pokoju Anny, Polę odprawiono, nie wiem pod jakim pozorem; zostali sami. Chwilę przygotowywać się zdawał stryj, potém stanął przed Anną i całując ją w głowę, rzekł powoli:
— Ty mężna jesteś niewiasta, tobie wszystko powiedziéć można i rady szukać u ciebie; potrzeba mi otwarcie pomówić z tobą o was.
Anna nie ulękła się; z uśmiechem podniosła oczy na stryja i odezwała się:
— Mówmy, kochany stryju, mówmy, kiedy potrzeba, znasz mnie i wiesz, że się nie boję niczego, prócz... coby nas splamić mogło.
— Dzięki Bogu nic niéma jeszcze tak strasznego — rzekł prezes — ale wcześnie powinnibyśmy zapobiedz, aby was nie dotknęła niepowetowana potém klęska. Na świecie, moja Anno, próżnoby-