śmy przeciwko temu protestować chcieli, lub temu zaprzeczać, majątek jest podstawą wszystkiego; on daje znaczenie, stanowisko towarzyskie... spokój, szczęście.
— Stryju! — zaprotestowała Anna.
— Posłuchaj-no i nie przerywaj — zawołał prezes — nie przeczę, że majątek jest z twego stanowiska rzeczą podrzędną, ale ja, wasz opiekun, wasz ekonom, wasz ojciec, mało co więcéj dziś dla was mogę, jak fortuny waszéj pilnować, reszta w ręku waszém, w ręku Boga... Spuściłem się na Juliana, chcąc, żeby się wprawił, wdrożył i żeby sam sobie potém mógł wystarczyć; patrzałem nań zdaleka, widziałem, że pracuje szczerze, pobudziłem go, chcąc wyrobić zeń człowieka... ale dziś widzę, że to niepodobieństwo...
— Jakże chcesz, stryju, żeby tę poetyczną, wielką i piękną duszę, mieszczącą się w tak delikatnéj istocie, przerobić i naturę jéj odmienić? Ja odrazu wiedziałam, że Julian zamęczy się bezskuteczną pracą i ofiarą... to nie jego rzecz...
— Smutno jednak pomyśléć.
— Prędzéjbym już ja na co się przydała — cicho odezwała się Anna.
— Daj-że mi pokój! — rozśmiał się prezes. — Wejrzałem świeżo i szczegółowo w interesa wasze, w sposób ich prowadzenia i choć widzę starania Juliana, przeląkłem się jego nieudolności... Człowiek ten wszędzie wprowadza z sobą element ideału, który w interesach jest żywiołem rozprzęgającym... nie pojmuje ogółu, nie ma planu; serce widoczne, ale głowa jest gdzieindziéj, męczy się bez skutku, zarzyna i bróździ... na to coś poradzić potrzeba...
Anna smutnie spuściła głowę.
— Włosy mi powstały na głowie, gdym się zbliska przypatrzył wszystkiemu, czas radzić na to. Po mnie, choćbym wam chciał dać miliony, weźmiecie niewiele, nic prócz kłopotów; jéjmość szasta za granicą, a ja tu jéj weksle opłacać muszę i coraz nowe długi robię... zresztą służąc ciągle współobywatelom, nadwerężyłem także fortuny... o sukcesyi pana Atanazego niema co i mówić; daj Boże, żeby do śmierci miał wyżyć z czego, tak to tam codzień gorzéj...
— Ale, mój stryju, nie posądzisz nas, byśmy kiedy rachowali na spadki wasze... Karlin aż nadto dla nas wystarczy... Emil nic nie potrzebuje prócz kąta i przyjaznego czuwania, ja za mąż iść nie myślę i nie pójdę...
— Tak, póki kogo sobie nie znajdziesz — rozśmiał się prezes — choć zaprawdę godnego ciebie nie znam...
— Nie dlatego mój stryju, nie rozumiecie mnie; ale mam obowiązki, których się nie zaprę... Julianowi zaś dość także, zdaje mi się, Karlina, kiedy mu nikt z niego nic nie odbierze.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.