— Dla tysiąca przyczyn... najprzód, on tak jak ja, z musu jest tylko gospodarzem a w duszy poetą...
— Ale przecie spełnia swój obowiązek i szczęśliwie i z siłą duszy.
— Tak, dla matki i braci... to co innego.
— To, co on tam zyskuje, łatwobyśmy mu z naddatkiem wynagrodzić mogli; wy, ja i stryj Atanazy, jeśli będzie potrzeba, złożylibyśmy się na to; nie ścierpim, żeby darmo dla nas pracował, opłacilibyśmy go sowicie. Czemużby nie miał się tego podjąć i przez przyjaźń dla ciebie, i dla poprawy swojego własnego losu?
— Ale któż go w domu zastąpi?
Julian opierał się zrazu, rozprawiali, ale powoli myśl ta, w początku dziwną mu się wydająca, coraz okazywała się możliwszą i bardziéj przylegała do serca... Zasumował się, wahał, nareszcie przystał na to, żeby do Aleksego napisać.
Chwilami jednak, wyprawiwszy już posłańca, zważając niepodległość charakteru Drabickiego, jego dawny sposób życia, obowiązki względem familii, stosunek do matki surowéj, powątpiewał o skutku, to znów wystawiał go sobie łatwym do osiągnienia. Czuł, że nowe położenie Aleksego byłoby trudném dla nich obu, po poufałéj przyjaźni uniżającém dla tamtego, krępującém dla Juliana. Wszystko to przemogły uwagi prezesa, słowa Anny; a choć stryj zgadzał się na wiele z Julianem, na wszystko znajdował radę, z pańskiego zawsze stanowiska patrząc na ubogiego pracownika, który powinien się był zaprzedać, potrzebując grosza i zarabiając na niezawiślejszą przyszłość.
Rozmowa toczyła się, przerywana kilkakrotnie, prawie do przyjazdu Aleksego, który wszystkich ich zastał znowu w pokoju Juliana; po chwilce wyszła Anna, przyjaźnie go i poufale przywitawszy, a prezes towarzyszył jéj, zostawując przyjaciół sam-na-sam z sobą.
— No, teraz do dzieła! — zawołał Julian podając mu rękę — a najprzód przyjacielu daj mi twe stare koleżeńskie słowo, że cokolwiek będzie, nie pogniewasz się na mnie.
— O dobrém twém dla mnie sercu jestem przekonany — zawołał Drabicki — a z dobrego serca wszystko przyjmę wdzięcznie; mów a śmiało.
— A gdybym wielkiéj od ciebie żądał ofiary?
Aleksy się uśmiechnął, ruszając ramionami, zarumienił się zarazem, gdyż Anny obraz miał na myśli.
— Cóż to być może? — spytał — nie pojmuję...
— Mój Aleksy, mój drogi Aleksy — ciągnął daléj Julian — proszę cię, tylko zrozumiéj mnie dobrze... pomocy twojéj żądam do gospodarstwa i interesów; pokazuje się bowiem, widzę to sam, choć
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/362
Ta strona została uwierzytelniona.