Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.

dziny polepszyć mogły, i wskazał matce, że więcéj dla nich niż dla siebie robił tę ofiarę.
— Skwitowalibyśmy cię z niéj — odpowiedziała pani Drabicka — ale widzę, że nic nie pomoże; gotoweś mnie nawet przekonać... Zawsze miałam jakieś przeczucie, że nam ci Karlińscy biedy naniosą; imię ich robiło na mnie przykre wrażenie; dowiedziawszy się, żeś tam był, zadrżałam w duchu... Stań się więc wola twoja, Panie!
Staréj łza błysnęła w oku, którą szybko otarła.
— Nie mówmy już o tém — rzekła. — Twój dziad, pradziad, ojciec nie służyli nikomu; ubodzy byli, na małém przestawali i dobrze się im działo... chcesz innego chleba spróbować, ja ci nie wzbronię, ale przeczuwam dla ciebie los ciężki! Kto wié, co cię tam czeka! Nabierzesz przywyknień pańskich, wzgardzisz nami, staniesz się niedoperzem jakimś, którego ptaki ani myszy nie przyjmą. Wolałabym cię orzącego zagon poczciwie w pocie czoła i śpiewającego z skowronkiem; tam cię śpiew i spokój odlecą.
Na tém skończyła stara, i milczącego Junoszę skinieniem poprosiła z sobą do środka domu.

XXXVII.

Ani uwagi matki, ani szyderstwa hrabiego Junoszy, ani własne przekonanie o następstwach, jakie ten krok pociągnąć musi za sobą, nie wstrzymały już Aleksego, który tłómacząc się fatalnością, w istocie pociągnięty uczuciem tajemném, poszedł służyć Karlinowi i jego mieszkańcom. Pan Jacek Ultajski, który się drożył ze swoją częścią w Żerbach, w nadziei, że będzie Aleksemu koniecznie potrzebną, spuścił z tonu i ceny, gdy się dowiedział, że Drabicki wcale na niéj osiadać nie myśli; została więc dzierżawa na starych warunkach przy Jasiu i matce.
Dla Juliana to przybycie towarzysza było dniem niewypowiedzianéj radości; sam on wybrał mu mieszkanie w zamku na dole, z wyjściem na ogród, złożone z kilku pokoi, urządzone smakownie, wygodne aż do zbytku i tu Aleksego pomieścił. Małe schodki łączyły ich z sobą. Przybyszowi w starych sklepionych izbach było smutno, obcym się tu czuł i podrzędnym, gdy w domu panem być przywykł i ogniskiem swego małego światka. Kiedy pierwszy raz spotkali się z Polą, wesoła dziewczyna spojrzała na niego pierwszy raz smutnie i z litości wyrazem.
— A! i pan tu! — odezwała się wzdychając — dobrze, będziemy się wspierać wzajemnie; jesteśmy tu jak wychodźce z jednego kraju, jak dwoje ubogich Irlandczyków pod niebem nowego świata