chciała się z nią przyjaźnić. Anna w tym względzie nigdy się nad sobą nie zastanawiała, nie rozumowała, szła instynktowo i mimowolnie; nawet z Polą, dla któréj nie miała tajemnic, była jak opiekunka z sierotą raczéj, niż siostra z siostrą. Wśród ich poufałości był niedostrzeżony odcień, nie dający się zupełnie wylać jednéj, całkiem wynurzyć drugiéj.
Podobnych Annie wieleż istot najgodniejszych szacunku spotykamy po świecie, co z słabością swą nie walczą, bo jéj nie znają, bo jéj nie mają za słabość. Juliana wyleczył trochę pobyt w uniwersytecie z przesadzonego pojęcia o wyższości krwi; ale i tu przekonanie trwało, podparte tylko rozumowaniem niby filozoficzném i zasadą jakąś mniéj więcéj dającą się do życia zastosować.
Aleksy z całą gorączką młodości, przyjaźni, gorliwości rzucił się do powierzonego mu dzieła. Pierwsze nań wejrzenie przeraziło go; nie chciał trapić Juliana i nic mu nie mówił, ale nie ukrywał przed prezesem, w jak złym stanie zastał wszystko. Julian pracował, ale nadto był powolny, zbyt poczciwy i młody, żeby podołał sprawie, w któréj i ludzką ułomność i słabości ludzkie potrzeba miéć na względzie. Szperanie w ludziach i ich czynnościach zbyt-by go niepokoiło i nadto było przykrém. Często wiedząc, że z niego korzystają, Karliński się przed sobą jak mógł tłómaczył, byle nie być zmuszonym zawstydzić kogoś lub z kimś się otwarcie poróżnić, dawał się oszukiwać chętnie i korzystano z téj jego słabości, grając przed nim komedye w maskach, których zedrzéć nie miał odwagi. Ta powolność, a raczéj bezsilność wielkie już szkody zrządziła w gospodarstwie i interesach; ekonomowie, rządcy, usłużni lichwiarze obsiedli Juliana, zawsze mu rzeczy najszczęśliwiéj, najpiękniéj przedstawując, nie martwiąc go, pochlebiając mu i oszczędzając zajęcia, ale wypróżniając kieszenie powoli. Aleksy zastał dwie raty banku nieopłacone, mnóstwo drobnych dłużków i karteczek lichwiarskich, sprzedaże w najnieporządniejszy sposób prowadzone i trwonione, rachunki zawikłane i bez ładu. Przestraszył się, ale nie zwątpił. Widząc, że w początkach wszyscy się od niego uciekali do Juliana i u niego szukali wstawienia, wymógł naprzód na Karlińskich, żeby się zrzekli pośrednictwa, potém surowo i nieubłaganie wziął się do spraw i do ludzi. Czynny, rozsądny, surowy a sprawiedliwy, w prędkim czasie zapobiegł szerzeniu się złego i odetchnął, gdy w dali skutek zobaczył. Skarżono się na niego przed Anną, prezesem, przed Julianem, usiłowano mu szkodzić, ale nie udało się to wszystko; poddali się więc niechętni, usunęli ci, co korzystać nie spodziewali się, i powoli cisza zwiastować zaczęła dopełnioną reformę.
Życie to wśród pracy miało swoje przyjemności. Cały dzień
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/371
Ta strona została uwierzytelniona.