Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/372

Ta strona została uwierzytelniona.

wprawdzie upływał na zajęciu i w ciągu jego Aleksy rzadko widywał Karlińskich; ale wieczorem schodzili się na herbatę, bawili razem, a po wieczerzy długo często w noc z Julianem rozmawiali. Uważał to Drabicki, że po niejakim czasie Julian, który w początkach zwierzał mu się ze swego przywiązania do Poli, nagle zupełnie mówić przestał; wziął to za zły znak, począł się przypatrywać baczniéj, ale w obejściu ich nic nowego nie dostrzegł. Czasem westchnął Julian, ale że zwierzeń nie wywoływał Aleksy, na słówku się kończyło.
Tymczasem idealne owo uczucie dla Anny rosło ciche w sercu Aleksego, samotne, o swéj sile, nie podsycane niczém, chyba zwiększającém się uwielbieniem dla tego anioła. Zbliska widziana Anna zyskiwała jeszcze; życie jéj nie należało do niéj; nigdy nie myślała o sobie, żyła całkiem w bliźnim i w Bogu... brak jéj było może czegoś ziemskiego, choćby chwili obłąkania i upadku, choćby zbliżenia się do ludzi, by się bardziéj kobietą ukazała, ale dla Aleksego im bardziéj idealna, tém wyższą była istotą. Właśnie ten jéj chłód posągowy, to wyrzeczenie się serca, które biło za i dla drugich, a nigdy dla siebie, czyniły ją tak wielką i piękną, tak niepokalaną i czystą. Drabicki patrzył i podziwiał tę jéj majestatyczną odrętwiałość, to ostygnienie niepojęte, tę obojętność dla świata i dla ludzi, to zajęcie życia tak umiejętne, że jéj niczego nie zdawało się braknąć. Szukał w jéj oczach słabostki ludzkiéj i nie mógł jéj znaléźć; na twarzy śledził rumieńca draźliwości i znajdował go tylko czasem w dotknięciu rodowéj dumy, lub drogich jéj osób. To uczucie, które zowiemy miłością, a które zdaje się być potrzebą młodości, obce jéj było zupełnie; nie czuła się do niego powołana, śmiała się z niego, jak ze złudzenia lub dzieciństwa. Kiedy się Poli wyrwało słówko niebaczne, ruszała ramionami, uśmiechała się z politowaniem i tak przyzwyczaiła otaczających do swéj obojętności, że przy niéj o drażliwym przedmiocie mówić nawet nie śmieli.
Prezes, śmiejąc się, nazywał ją świętą; Julian ostygał, gdy nań spojrzała siedzącego przy Poli; Aleksy drżał na myśl, żeby go Anna nie odgadła i jak świętokradcę z kościoła nie wygnała... Zdawało mu się nieraz, że wzrokiem swoim ją plami, że myślą samą jéj uwłacza.
A jednak Anna była miłą, pociągającą, uśmiechniętą, łagodną przy swéj powadze, pobłażającą dla ludzi i niewyczerpanéj dobroci i poświęcenia. Rysy i wyraz jéj twarzy zdawały się więcéj zwiastować, niż słowa dotrzymywały; czasem wejrzenie pałało, czasem oko jéj zapalało się, smętek jakiś zwiastował cierpienie duszne głębokie, ale te tajemnice nigdy nie objawiły się nazewnątrz. Życie