Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/374

Ta strona została skorygowana.

wdziwą miała zasługę, bo kochał ją codzień więcéj i zapalczywiéj. Anna w tém wszystkiém widziała dzieciństwo, igraszkę, przyjaźń, zabawkę; ale się nie domyślała namiętności, któréj siły pojąć nie mogła; była więc spokojną, a co gorzéj, nieraz w dziecinnéj niewinności swéj pomaga Poli i zamiast ich rozdzielać, zbliżała ku sobie. Każda chwila rozrywki Juliana była dla niéj weselem i pociechą, bo kochała brata... a niebezpieczeństwa dlań w niewinności ducha nie domyślała się nawet.
Aleksy patrzał na to wszystko niespokojny, podrażniony, ale się przed jego okiem baczniéj skrywano; nie tyle Pola, nie mająca dla nikogo tajemnic, szukająca chluby z uczucia, co Julian, trwożny, by go od wrót raju surowy sąd nie odpędził. Nie uszło wzroku Aleksego, że codzień bliżéj z sobą, codzień serdeczniéj byli Pola i Karliński; długo myślał co począć, nareszcie raz w czasie przechadzki sam zostawszy z Polą, bo Anna pobiegła do Emila, a Juliana odwołano na chwilę do przybywającego gościa, postanowił szczerze pomówić z sierotą. Nie było nic łatwiejszego, jak na ten przedmiot nakierować rozmowę, bo Pola wybuchała z uczuciem co chwila.
— Pan jesteś zimny jak opoka! — zawołała z uśmiechem, zaglądając mu w oczy — żal mi pana, bo się nigdy kochać nie będziesz...
— Mnie się zdaje, że pani-byś mi tego powinszować powinna!...
— Jeśli ostygnienie i chłód są szczęściem... A! wstydź się pan, tak młody, a taki chłodny...
Aleksy się uśmiechnął.
— Nie tylko żem sam taki, ale wie pani, i jéjbym pragnął udzielić téj zlodowaciałości mojéj.
— Znajdujesz pan, żem tak szalona?
— Szalona? nie! ale... ale...
— Ale... no, mów-bo pan otwarcie, co myślisz o mnie!
— Że nikt tak na szczęście gorliwie nie pracuje, jak pani na łzy i boleści...
Pola spojrzała, łzę miała już w oku, bo u niéj uśmiech graniczył zawsze z płaczem.
— Skąd to pan wiesz?
— Patrzę, choćbym widziéć nie chciał!
— I przywiduję się panu...
— Nie sądzę.
Pola rozśmiała się głośno i dziwnie.
— A! niéma nic niebezpieczniejszego, jak ci ludzie zimni, od natury upośledzeni, zazdrość im w oczach dwoi i powiększa przedmioty, sami kamieniem będąc, krzyczą na cały świat, że się śmie z miejsca poruszyć! Pan życia nie rozumiész!