— Coście mówili z Polą?
— O rzeczach obojętnych...
— Aleksy, nie oszukasz mnie; mów prawdę, ty się w niéj kochasz?...
Drabicki parsknął śmiechem tak serdecznym i szczerym, że Julian pomiarkował się i zawstydził.
— Naprzód, sto razy ci mówiłem, że nigdybym Poli kochać nie mógł; mam dla niéj przywiązanie brata, ale to ptaszę... to pisklątko nie dla mnie...
— Bluźnisz!
— Powtóre, słuchaj — żywiéj dorzucił Drabicki — od kiedy ci wolno mnie posądzać o zdradę i jaki dałem ci powód do tego? Gdybym kochał Polę, pewniebym się z tém tak, jak ty, nie taił.
— A! daruj! szalony jestem, ale mi się zdaje, że ją cały świat kochać musi.
— Julianie, na Boga, jedź, uciekaj, rób, co chcesz... bo się źle skończy! ja ci przepowiadam...
— Nie lubię proroków! daj mi pokój! Nic się nie zaczęło i nic się nie skończy! mówmy o czém inném...
— Unikasz widocznie szczerego otworzenia się przede mną; to zły znak Julianie.
— Ty mnie nie rozumiesz...
— Od jak dawna?
— Daruj mi, nie wiem, co mówię... ale mówić nie mogę więcéj... kiedyś, później...
— Czemu-byś nie wyjechał
— Nie mogę... każda chwila mi droga...
— Nie słuchasz mnie...
Julian zamilkł, zcicha tylko szepnąwszy:
— Ty nie masz serca!
Aleksy westchnął i przerwał rozmowę, tak w milczeniu idąc połączyli się z towarzystwem, z Anną poważną i pogodną, jak męczennica, z Polą zadumaną i rozpłakaną, choć łzy połykała schylając się do kwiatów; razem wszyscy zwrócili się ku Emilowi, który leżał na słońcu i bawił się poglądając po małym krążku świata, jaki mu widziéć było dozwolono. Jak zwykle umilkli przy nim wszyscy... Emil był od niejakiego czasu zdrowszy i lekki rumieniec białą jego, ładną, ale promieniem myśli nie oświeconą twarz oblewał; zobaczywszy Aleksego, do którego przywykł i pokochał go nawet, przyciągnął go ku sobie śmiejąc się, porwał za rękę, sam spojrzał w chmury i tak zapatrzywszy się na nie, nie puszczał go jednak, niekiedy tylko zapewniając się wzrokiem, że jest przy nim.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.