Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

było można; uczciwości był nieposzlakowanéj, dobroczynny i wspaniały nawet w miarę siebie aż do zbytku; cierpliwy bardzo na obelgi, dwie miał tylko wady: dumę przepotężną i zbytek myśli, a brak ochoty do pracy. Co najlepiéj lubił, to chodząc po izbie cedzić po słówku, lub sam-na-sam z sobą dumać a dumać. Czasem najszczęśliwsze myśli przychodziły mu do głowy, ale jak przyszło do wykonania... odkładał od dnia do dnia; zwlekał, przeciągał i w końcu nic nie począł, bo gdy się zebrał do dzieła, już było po czasie. Naówczas mężnie zniósłszy diram adversitatem, jak mówił, westchnął i dumał sobie znowu, spokojnie, cicho, poważnie, jak gdyby nic nie stracił, a nadewszystko, jak gdyby sam nic nie był stracie winien.
W panu skarbnikowiczu acz upadłego znać było możnych potomka; wzbudzał poszanowanie choć wzbudzał i litość razem, a źli ludzie, co słabości jego znali, często z niéj korzyści dla siebie ciągnęli. Przez wrodzoną owę dumę nigdy wedle możności nie dał jałmużny, zawsze ją musiał sypnąć wspaniale, a serce miało téż udział w uczynku, bo był poczciwy i litośny. Ubóstwo swoje zakrywał i pobielał jak mógł, bo mu go przy świetném imieniu niezmiernie wstyd było; a że nie miał tak dalece czém przybrać nędzy, zataczał na nią dumę swoję, którą jak złocistym płaszczem się okrywał. Potrzeba go było widziéć, gdy parą szkap kulawych i ślepych, świeżo z pastwiska schwytanych, powiązaną sznurkami i łykiem taradajką, w wytartym kontuszu jechał do kościoła; rzekłbyś, że magnat w pozłocistéj kolasie, tak pogodne wysoko niósł czoło. A gdy jako kolator do pierwszéj wchodził ławki i sunął przez środek nawy, ledwie racząc spojrzéć na zgromadzonych, nawet złośliwy Wichuła ustępował mu z drogi. Do ucałowania patyny i krzyża nikt téż nad niego nie występował poważniéj i uroczyściéj.
Sama jéjmość, z domu Pilecka, imieniem Kunegunda, wychowana w sąsiedztwie, a znająca tradycyonalny szacunek dla Siekierzyńskich, których wszyscy jako kwiat nobilitatis uważali; poszedłszy za pana Longina, miała sobie za wielkie szczęście, że to imię nosiła, i męża szanowała, czciła prawie jako wyższą jakąś istotę. Sprzeciwienia mu się nie pojmowała, do porady nie ośmieliłaby się nigdy, uważając ją za uwłaczającą tak wielkiemu mężowi i całe życie skinienia tylko jego i woli wypatrywała. Co było najprzykrzejszego w życiu to dla niéj, co najlepszego to dla niego; starania około zdrowia, dostatku, wygód, spokojności kochanego Longina — główném jéj godzin zajęciem. Cicha, pobożna, trwożliwa, potulna, na najmniejszą niecierpliwości oznakę drżała i przerażała się, a za największe miała sobie szczęście, gdy się jéj raczył uśmiechnąć, gdy do niéj dłużéj przemówił. Walczyła ona pocichu z ubóstwem, z wytrwa-