Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

Julian przed Aleksym wzdychał na zobojętnienie Poli, ale Drabicki śmiał się z tego, co znowu gniewało Karlińskiego. Postęp był codzień widoczniejszy dla oczów przyjaciela, choć Anna niczego jeszcze nie dostrzegła, a tak dalece była niewinną, że ilekroć Pola z Julianem zeszli się i utonęli w rozmowie cichéj, ciesząc się dla brata z téj, jak ją zwała, rozrywki... przerywać jéj nie dozwalała...
Jednego wiosennego wieczoru Aleksy z Anną chodzili po salonie, od którego drzwi były otwarte na ogród; Pola pierwsza się niemi wymknęła zamyślona i smutna, Julian krążył z początku po pokoju, słówkiem niekiedy mieszając się do rozmowy, potém niby pod pozorem zapalonego cygara, wysunął się na ganek. Aleksy widział, jak się tam zeszli, dostrzegł szeptów i ściśnienia ręki, które mu wyspowiadały niespodzianie, w jakim stopniu zbliżenia byli z sobą kochankowie i po dosyć niezgrabnych pozorach, domyślił się łatwo, że rozchodząc się w strony przeciwne, myśleli gdzieś naznaczyć sobie schadzkę w ogrodzie. Pierwszy to raz jaśniéj się przekonał, że Julia i Pola nie mieli już dla siebie tajemnic; niebezpieczeństwo obojga stanęło mu w oczach, los zwłaszcza nieszczęśliwéj Poli ścisnął mu serce...
Anna nie domyślała się nic wcale, spokojnie rozmawiała z Aleksym, skarżąc się tylko przed nim na smutek Juliana, na zmianę jego charakteru. Aleksy przywykł już z nią mówić szczerze.
— Nie wątpisz pani — rzekł — o mojém przywiązaniu do Juliana, nie weźmiesz mi więc za złe, gdy całą prawdę jéj powiem... takie życie, jakie on prowadzi, musi wydać owoc smutny: zwątpienie, zobojętnienie, znużenie... Julian nie ma celu, zajęcia, nie wyrobił sobie jasnego pojęcia przyszłości, zbytecznie się pieści i my go trochę za nadto pieścimy...
— Cóż pan chcesz, żeby robił?...
— Cokolwiek, byle się czém zajął... czemuby nie podróżował?... — dodał.
— Tak!... a jabym została samą!... samą w tym i tak pustym Karlinie.
— Pani, nie wierzę temu słowu, które z ust jéj słyszę... nie możesz się pani na swoję samotność uskarżać; pełna ona czynu, myśli i pracy. A gdyby przyszło i zatęsknić za Julianem, kiedy to dla niego konieczne?...
— Konieczne, ale ja mu to już nieraz, od prezesa będąc naglona, proponowałam; zawsze mi odpowiada, że nie cierpi podróży, że wyrywając go z Karlina, najboleśniejszą wyrządzilibyśmy mu krzywdę... On nas tak kocha!
Drabicki nie śmiał powiedziéć całéj prawdy; odezwał się tylko: