ja cię ciągnęłam... o! silną wolą téj miłości byłabym z grobu wyrwała umarłego! Ty nie wiesz, com ja wycierpiéć musiała... wstyd, pamięć przyszłości, wdzięczność... wszystko stłumiłam w sobie... a ile łez połknęłam... a ile razy chciałam umrzéć, sądząc, że nigdy nie wywiodę cię z tego odrętwienia!...
— Musiałem walczyć, ale czyż ci oczy moje nie powiedziały, co czułem?...
— Oczy!... oczów mi było zamało; usta! ust nie dosyć... ja szaleję! on mnie kocha... A! gdybym dziś umrzéć mogła, ot tak w uścisku twoim... Zabij mnie! a! zabij mnie... dasz mi szczęście... Jutro powstaje przede mną groźne, boję się wszystkiego, ludzi, ciebie, jéj... świata... nieszczęścia... siebie saméj... a dziś dostąpiłam szczytu pragnień, mam ciebie... i tak słodkoby umrzéć było...
— Polo! będziemy żyć!...
— Tak! mówisz to i kłamiesz, Julku, ty wiesz dobrze, że z sobą żyć nie możemy... ale na co truć dzisiaj temi myślami, które zawsze zaprędko wnijdą... Dziś tylko moje!
I objęła go za szyję i zjadała pocałunkami... Julian umilkł i zdawał się napół zemdlony... Aleksemu włosy powstały na głowie... cofnąć się nie mógł, pozostać nie chciał; scena ta przerażała go gwałtownością; jak wkuty stał słupem przy nich, a oni go nie widzieli...
— Polo! wracajmy! zobaczą... domyślą się...
— Niech widzą, niech się domyślają, niech cały świat wié, żem twoją... ja się tém chlubię, ja chcę tego! co mi tam oni wszyscy... ja-m dziś królowa... bo mam serce twoje...
Z takich, bezładnie z ust ich wyrywających się wyrazów składała się ta szalona rozmowa, w któréj słowa były niepotrzebnym i zbytecznym dodatkiem... Aleksy opamiętawszy się trochę, cofnął się kilkanaście kroków pocichu i zacząwszy świstać głośno, z hałasem zbliżył się do altany, dając czas Poli do ucieczki... Sądził on, że niebezpieczną tę schadzkę przybycie jego rozerwie, że dziewczę pierzchnie, a Julian pozostanie, udając, że wraca z przechadzki... ale się omylił, bo przyszedłszy do altany, znalazł tylko chustkę białą leżącą na ziemi, a kochanków ani śladu... W ciemnéj ulicy mignęli mu się jak dwa cienie i znikli... nic ich rozerwać nie mogło... Aleksy poszedł daléj, podjąwszy chustkę, którą schował, i umyślnie śledził uciekających, aby ich zmusić do rozstania; schwytać ich wszakże nie potrafił... Pola porwała Juliana i uniosła z sobą w cieniste głębie ogrodu.
Po półgodzinnych nadaremnych poszukiwaniach, oburzony na Karlińskiego, Aleksy poszedł wprost do jego pokoju, postanowiwszy czekać tam i nie oszczędzać mu gorzkiéj prawdy... wyrzucał sobie
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/384
Ta strona została uwierzytelniona.