nawet, że tego wprzódy nie uczynił... że go nie zmusił do wyznania i szukania rady w przyjacielu, rady dziś może mającéj przyjść zapóźno.
Zdziwił się, zastawszy go już w fotelu z cygarem w ustach, napozór znużonego i chłodnego, z książką w ręku dla niepoznaki. Na twarzy jednak Juliana widne jeszcze były ślady sceny w ogrodzie: pomieszanie, szał, zniecierpliwienie zarazem; zpod oka poglądał na Aleksego, badając go, czy ich widział, czy wié o czém, lub nie.
Drabicki obejrzawszy wprzód, że ich nikt podsłuchać nie może, stanął przed nim jak surowy sędzia, wyjął chustkę, którą miał na piersiach i rzucił ją Julianowi, jako znak widomy schadzki, któréj był świadkiem.
— Znalazłem to w altanie — rzekł — gdzieście z Polą tak szaloną odegrali scenę; mimowolnie byłem waszym powiernikiem, bom zszedł was zadumany... ale widać, że los opatrzny chciał tego.
Julian zadrżał i zapłonął gniewem, którym miał wybuchnąć.
— Nie nastraszysz mnie gniewem swoim — przerwał mu, nim słowo wyrzekł, Aleksy — ja téż nie przyszedłem z wymówkami, ale z politowaniem: Julianie, na Boga, co myślisz i co robisz, opamiętaj się!... Nie wierzysz przyjaźni i sercu memu, wybaczam; wezwij własnego instynktu i rozwagi!
Julian zadrżał rozbrojony, rzucił mu się na szyję.
— Ja wiem! — zawołał — ja wiem i czuję, że zadaleko zaszedłem, ale to nad siły moje.. oprzéć się nie mogłem... nie umiałem... Pola pociągnęła mnie... ratuj... radź!... drogi Aleksy, bądź przyjacielem, nie sędzią.
— Nadto człowiekiem jestem i zbyt słabym — rzekł Aleksy — ażebyś się po mnie mógł spodziewać nielitościwych jakichś wyrzutów; nie z czczą wymówką, ale z dłonią do powstrzymania cię gotową przyszedłem...
Julian oczy zakrył dłonią.
— Teraz powtarzam ci — zawołał Drabicki — albo stanowczo powiedz sobie, że się z nią ożenisz, albo uciekaj natychmiast... Mojém zdaniem nie zważając na przesądy i nierówności wymyślone, powiedziałbym ci: idź śmiało do ołtarza, nie lękaj się pracy i ubóstwa, podziel z nią życie, jak podzieliłeś serce... jeśli na to nie masz odwagi, uciekaj jutro, natychmiast... w téj chwili...
— Już zapoźno!... — rzekł złamanym głosem Karliński.
— Wiesz więc, co masz począć? — odezwał się Aleksy — rada moja byłaby obelgą... jednę masz tylko drogę uczciwą...
— Zrobię, com powinien, nie wątpij — odpowiedział Julian — ona mnie kocha... ja szaleję za nią, nic nas nie rozłączy; ale na Boga, proszę cię o tajemnicę; muszę przygotować stryja, Annę, muszę
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/385
Ta strona została uwierzytelniona.