zdziwiony, musiał się odwrócić, by ukryć przestrach, jaki go ogarnął. Pola była w humorze szalonym, wesoła, trzpiotowata, jak za dobrych czasów; śmiała się i usadzała, by prześladować Aleksego, który nie mógł się jéj odcinać. Julian cierpiał na téj nadzwyczajnéj wesołości, któréj podzielać nie umiał; Anna się nią cieszyła i obca wśród nich, z niewinnością anielską mieszała się do rozmowy, połowy jéj znaczenia pochwycić nie mogąc.
Tkwiła jéj jeszcze w myśli wczorajsza narada z Drabickim, chciała wyrozumiéć Juliana i powoli odciągnęła go z sobą; Pola została sam na sam z Aleksym.
W pierwszéj chwili patrząc mu śmiało w oczy, podeszła ku niemu i podała dłoń drżącą...
— Nie gniewasz się pan na mnie? — spytała.
— Ja? za co?...
— Strasznie pana prześladuję.
Śmiech na ustach, łza zakręciła się w jéj oku.
— Biedny pan jesteś! a ja-m tak szczęśliwa... a! pan wiész wszystko!...
— Ja? ja nic nie wiem...
— Kocham pana jak brata... ale milcz!
— Doprawdy, to są zagadki...
— Pan mnie masz za dziecko... ja widziałam pana wczoraj, nie mogłeś nas nie widziéć...
Aleksy zmieszał się.
— Ja się nie wstydzę — zawołała dumnie — ja go kocham i życie gotowani dać za niego... Co mi świat! co mi ludzie!
— Zastanowiłaś się kiedy pani nad przyszłością?
— Nie! i nie chcę się nad nią zastanawiać... dla mnie jéj niéma i nie będzie... poszaleję, rozśmieję się, zapłaczę... i umrę... szczęśliwa!...
Aleksy westchnął.
— O! błogosławiona nieopatrzna młodości! jakie ty wyrabiasz cuda!.. Nic już pani nie powiem więcéj... Jest-że słowo, którémby dziś trafić można do przekonania?...
— Wy wszyscyście prawie zimni rachmistrze — żywo odparła Pola — całe życie żyjecie w jutrze i dlatego nie macie teraźniejszości... Jak wam nie wstyd! jak wam nie żal! Jutro! alboż ono do mnie należy? kto je kiedy wyprosił, wymodlił lub wyrachował? Sto razy omyleni, setny pierwszy raz poczynacie zadanie i tak do śmierci... Ja używam i nastawiam czoło groźbie przyszłości... Cierpiéć? alboż się nie cierpi wśród szczęścia? umrzéć? alboż się wśród szczęścia nie umiera?... Mali jesteście!... karły! dzieci! starcowie, ale nie mężczyźni i nie ludzie!
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/387
Ta strona została uwierzytelniona.