Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

łością anachorety, z pracowitością niewolnicy, z przemysłem żyda; ale na cóż się to wszystko przydało, gdy mozolnych trudów owoc, jeden występ, jedna jałmużna pańsko dana, jedno przyjęcie pożerało. Nie sarkała ona widząc strwonione zabiegów swoich długich, często i ofiar osobistych zapasy; ale z cierpliwością anielską rozpoczynała nanowo jak mrówka rozrzucone szybko odbudowywać mrowisko.
Tymczasem dzień za dniem cięższe było w Siekierzynku życie: ów miły sąsiad Wichuła, że go skarbnikowicz przypuścić do siebie na stopie równości nie chciał, zajadły, chciwy zemsty, co godzina srożéj dojadał, co dzień nowe płatał figle, a siedząc o miedzę, miał tysiąc dokuczania zręczności.
Siekierzyński opędzał mu się z rodzajem wzgardy, jakby dojadającéj muszce lub brzęczącemu komarowi, co to i gniewu nie są warci. Ten animusz wyniosły najgorzéj niecierpliwił szlachetkę, i zaciskając pięści, tupiąc nogami, poprzysięgał, że upokorzy dumę sąsiada, choćby, jak powiadał, miał pójść z torbami lub wieżę odsiedziéć. Znaczyło to, że się wydatku, ani nawet odpowiedzialności osobistéj nie zlęknie.
Skarbnikowicz odpierał donoszone mu usłużnie pogróżki, mira cum superbia, milczeniem — powiadał nieboszczyk pan Kornikowski. Kilkakroć pleban, poczciwy starzec, który z obudwoma chciał żyć w zgodzie, a nieustannie narażał się obu, usiłował napróżno pojednać zwaśnionych sąsiadów. Wichuła odpowiadał bez ogródki:
— Kpię z tego hołysza!
A Siekierzyński najzimniéj:
— Ja się na niego nie gniewam, ale żyć z nim nie chcę.
Nazajutrz schwytane gęsi Wichuły w pszenicy pana Siekierzyńskiego wisiały na długich tykach, a karmny wieprzak pani Kunegundy, podobno na ulicy złapany, zabity i w proso wciągnięty, leżał nade drogą w pokrzywach. A gdy taradajka skarbnikowicza przejeżdżała mimo dworku sąsiada, Wichuła wychodził umyślnie do bramy i siadał na ziemi w nieprzyzwoitéj postawie... czego zresztą patrzący w górę Siekierzyński nie widział. Ludzie ich, nieustannie panów drażniąc, psoty wyrządzali niegodziwe, wojna wrzała nieustanna; w dodatku wywiązał się z niéj proces brudny i nudny...
Wichuła, którego ojciec gdzieś na wielkim dworze niedawno marszałkował i dobrze się obłowił, zamożny, rządny, skąpy, z gębą wyszczekaną, z czołem wytartém, ale sprytny, zwinny i przebiegły, wiele łez panią Siekierzyńską kosztował. Z jéj strony byłaby wszelka gotowość do zgody, ale śmiałaż ją nawet zaproponować mężowi?! On lepiéj wié, co robi — mówiła — a juściż musi się szanować i nie ustąpić szlachetce!