Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się ukazał w dziedzińcu, stary Kurta, który przez roztargnienie zaszczekał, poszedł pierwszy przeciwko niemu, machając ogonem pomimo ociężałości, wyskakując dosyć niezręcznie, żeby mu okazać, jak rad był gościowi serdecznie, jak żałował, że go zrazu nie poznał. Wybiegł Parfen ze stajenki, Jaś znalazł się na ganku, a nareszcie i pani Drabicka z pończochą wyszła przeciwko ukochanemu, za którym tęskniła u okna dniami całemi.
Trzeba było widziéć, jakim go objęła wzrokiem, czytając z ubioru, z twarzy, z miny, z najmniejszéj drobnostki, co się tam z nim działo, co go przypędziło do domu. Nie śmiała się spodziewać, żeby powrócił na zawsze, a tak się pocichu modliła o to... Aleksy był świeżéj i wykwitniéj niż dawniéj ubrany, konia miał ładnego, siodełko angielskie, sam wyglądał na paniczyka... Jaś trochę mu zazdrościł, a trochę się podśmiewał z niego. W milczeniu uścisnęła go pani Drabicka, dała się mu przywitać z Jasiem i rękę wyciągnąć do śmiejącego Parfena, któremu oczy z radości, że panicza zobaczył, błyszczały; i posadziła go przy sobie na ławce, znowu niespokojnym obejmując wzrokiem.
— Coś ty mi nieciekawie wyglądasz — odezwała się po chwili — wyszedłeś na paniczyka... ubrany jak lalka, ale na twarzy zawsze u waści czy wczoraj czy jutro... postarzałeś na tych pańskich marcypanach... no! jakże ci tam, mów, a dużo, a długo, a obszernie... wszak to dwa, czy trzy tygodnie u nas nie byłeś?... Dobrze ci? niechże się choć pocieszę...
— Ale, dobrze, doskonale! — odparł Aleksy — jak matunia widzi, nic nie braknie...
— Nic?... — spytała kładąc mu rękę na dłoni — nic?...
Aleksy oczy spuścił.
— Zawsze — rzekł — człowiekowi czegoś braknąć musi i nie byłoby żyć po co, gdyby się najadł dosyta... A! jakże u was, gospodarstwo? Jaś? ty, matko?
— U nas! zachciałeś! gospodarstwo — kłopotarstwo! Jaś złoty chłopiec, pracuje i tego mu dosyć... tylko nam tęskno po tobie; patrzym oboje z nim na ten zamek, co nam ciebie ukradł i często nic nie mówiąc popłaczemy się! Czego bo ci się zachciało!...
— Oni tak dla mnie są dobrzy!
— Czemuż nie! dobrzy dla wszystkich! wierzę, szacuję ich, ale nie uwodź się, Aleksy, ta dobroć jest chlebem powszednim, którym obdzielają wszystkie sługi swoje, a i ty liczysz się do nich... Dadzą ci kiedyś uczuć, żeś tylko sługą w ich oczach... daj Boże, by nie rychło, by nie gorzko! Nigdy się z niemi nikt jeszcze nie zbracił... Nawet ci, co długo wzdychając dostąpili tego szczęścia, że im jaką kulawą siostrzyczkę rzucono na łup ich dumy... nawet ci, co mają