było, tak hałasował i odgrażał się; zmęczony i schrypły, pięć czy sześć razy miał powód słuszny napić się wódki, którą lubił, i tak pędził godziny żywota na pozór zajęty, w istocie najuroczyściéj próżnując.
Bornowski był jednym z tych ludzi, których cała powierzchowność zwodzi; słuszny, krzepki, silny, ruchawy, nieżałujący gęby, cały dzień na nogach, na koniu, w pocie i mozole, nic nie robił. Szamotał się, był przekonany, że pracuje, ale był ślepy i oszukiwać się dawał wszystkim. Oczy jego pełne sprytu, ognia, usta pełne obietnic: — U mnie to duchem! Ja to zaraz, panie! oho! oni mnie znają! — kłamały najbezczelniéj, bo Bornowski nigdy nic nie zrobił, pod największym zakładem... Gawęda, hałasowanie, opowiadania, anegdotki wszystek czas mu zajmowały; łajał strasznie, ale nie bił nigdy; przychodził potém z niczém, jakby dopełnił najściśléj rozkazów, z zimną krwią spowiadając się z nieudolności, na któréj się nie umiał poznać. Przytém serce złote, przywiązanie do szału posunięte, bezinteresowność największa... Ograniczony dosyć, ludzi z praktyki zgadywał doskonale, choć z tego nie korzystał nigdy; i tak wiedział, paplając ciągle ze wszystkiemi, co się gdzie we dworze działo, co kto zrobił i powiedział, jak nikt lepiéj. Kto się chciał czego dopytać, do niego szedł jak w dym, a że tajemnicy nie utrzymał, wyciągano z niego, co gdzie miał, zbrodni własnéj pod dobry humor byłby się wyspowiadał.
Za rządów Juliana używany był czasem Bornowski do posyłek, pilnowania roboty i t. p. Aleksy choć się rychło na nim poznał, nie usunął go zupełnie i dozwalał mu się sądzić czynnym członkiem administracyi karlińskiéj, choć to tylko mu powierzał, coby się i samo bez niego zrobić mogło, lub mogło całkiem nie robić.
Bornowski mógł miéć lat pięćdziesiąt kilka, włos na głowie i ogromne wąsy szpakowate, prosto się trzymał wyglądając na odstawnego wojskowego, oczy miał mocno wypukłe i żywe, policzki rumiane, nos duży, usta oddęte i podbródek okryty siwym zarostem; choć stary kawaler, jeszcze cholewki smalił i w garderobie zawsze miał najmniéj dwa romanse rozpoczęte: jeden w pełnym rozkwicie, drugi na zapas, w przypadku zdrady niewieściéj, żeby nie okazać się ani chwili strapionym i upokorzonym. Panny robiły z nim, co chciały, i żarty z niego stroiły nielitościwe; owe trzysta złotych szły na przysłużki i prezenta!
— Mój Bornowski — zapytał prezes zasiadłszy w krześle sam-na-sam z nim, kazawszy go zaraz zawołać — powiedz-że mi, co tu u was słychać?
— A cóż? JW. prezesie, chwalić Pana Boga, wszystko dobrze...
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/401
Ta strona została uwierzytelniona.