— Polo! aniele drogi... w tém wszystkiém, pomyśl, czém mnie czynisz; ja ci mówić pozwalam! ale to mnie boli...
— O! gdybym ci mogła bólu oszczędzić! niestety! bez niego nie rozerwą się te węzły, spiłeś z ust moich pierwszą może czystszą rozkosz życia, i czary téj nie zapomnisz... Aleś ty mężczyzna!
— Tyś kobieta! mógłbym powiedziéć!
— Tak! i kobiety bywają niestałe... ale dane szczęście przywiązuje je do tych, którym były aniołami na chwilę, gdy was nuży i zniechęca miłość; kochacie, dopóki zdobywać miłość potrzeba; zdobytą rzucacie pod nogi, jak szmat zdarty białéj sukni, co wczoraj była szatą balową...
— Może są i tacy... ale ja!
— Każdy wyjątkiem, póki kocha... nazajutrz wszyscy podobni do siebie...
Prezes nie dosłyszał już reszty, i słuchać nie potrzebował; korzystał z gorącego uścisku, by się wymknąć niepostrzeżony, i powrócił do pokoju, niespokojniejszy niż kiedy.
Wszakże dziękował losowi, który go tam zawiódł, bo nic nad tę rozmowę lepiéj go ze stanem serc téj pary obeznać nie mogło; jakkolwiek niedowierzający, prezes nie omylił się na Poli, nie posądzał jéj nawet, żałował tylko...
Była chwila, że się zawahał, ale głos jéj, łzami przeplatany, wyraz o szczerości jego świadczący, złamały w nim podejrzenia... Snu już ani było pytać, siadł i zadumał się, co począć. Lada chwila pułkownikowa dopatrzyć mogła tych stosunków, jak on je łatwo wyśledził; należało uprzedzić i odmalować umyślném, co było przypadkowém; prezes cały plan osnuł sobie. Zamiast robić uwagi Julianowi, z drugiéj strony zwrócić się naprzód postanowił do Poli i niezwłocznie dla Karlińskiego myśléć o ożenieniu, by pamięć ich miłostek zatrzéć i zagładzić surowszemi obowiązkami.
Nazajutrz sam pan prezes szukał pułkownikowéj; zrana Delrio odjechał, ona pozostała jeszcze, chcąc się Emilem nacieszyć; szczęście czyniło ją obojętną nawet na prześladowania drobne nieubłaganego nieprzyjaciela. Zeszli się przed obiadem w gabinecie; pułkownikowa weselsza niż zwykle, prezes zbladły, pomieszany, ale dość dobrze odgrywający rolę człowieka, który się czuje panem położenia swego.
— Gdyśmy się widzieli ostatnim razem — rzekł zcicha siadając przy bratowéj — pani pułkownikowa udzieliłaś mi obawy swojéj co do Poli i Juliana...