Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/406

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obawa ta nie była, zdaje mi się, urojeniem...
— Bynajmniéj, ja-m to widział jak pani, może wcześniéj jeszcze, ale nie niecierpliwiąc się, powoli szedłem z pewnym planem do celu. Dostrzegłem, że się kochają, ale jak wówczas, tak dziś mogę zaręczyć, że Pola żadnych nie miała zamiarów. Z drugiéj strony, znałem Juliana; jest to jeden z tych charakterów poczciwych a słabych, w których tylko rozdrażnieniem i sprzeciwieństwem pewną energią i opór wywołać można. Nie zdało mi się stawać na drodze i wyrabiać w nim niepotrzebne siły; wolałem puścić tę namiętność drogą jéj naturalną i dać się zniszczyć saméj w sobie.
— Może to być niezmiernie trafne — odparła pułkownikowa — ale czy nie zawiedzie rachuba?...
— Zdaje mi się, że dosyć znam serce ludzkie; Julian, gdybyśmy mu stawiali przeszkody, byłby się zbuntował i zrobił na przekór; dziś kocha się, wykocha, przekocha i porzuci.
— Jak pan prezes zimno to obrachowujesz...
— Po ludzku, pani; smutne to, ale prawdziwe... Pola nie miała zamiaru go usidlić; kochała i kocha go szczerze, jest dumna; przemówić do niéj dosyć, by mu swobodę wróciła. Znam ją, prosiłbym tylko pani, abyś spuszczając się na mnie, była łaskawą nic mi nie mieszać i nie przeszkadzać.
— A cóż ja tu znaczę! — z urazą zawołała pani Delrio.
— I owszem, pani, tylko że mi się to zdaje raczéj przyzwoitą robotą dla mężczyzny, niż dla kobiety... Trzeba i tę biedną Polę oszczędzić; damy jéj posażek, wyprawim za mąż, a Juliana ożenimy.
— A jeśli to zapóźno? jeśli Julian szczerze ją kocha?
— I Julian szczerze ją dziś kocha, to pewna, i późno jest; ale w takim razie im późniéj, tém bezpieczniéj... trzeba dać téj namiętności przejść wszystkie epoki... i saméj się w sobie wytrawić.
Pułkownikowa ruszyła ramionami z niechęcią i wstrętem.
— Niech pan prezes robi sobie, co mu się podoba — zawołała żywo — ja się pewnie nie wmieszam do niczego; dla mnie ta sama myśl, że ta święta Anna przez czas jakiś otoczona była wyziewami ich nieprzyzwoitych miłostek... jest oburzającą... radabym, żeby się to jak najprędzéj skończyło.
— I ja pewnie — rzekł prezes — o to starać się będę...
— Co za zuchwalstwo w téj dziewczynie, sierocie, co za śmiałość podniéść oczy na Julka! uwikłać go! przywiązać!...
Prezes się rozśmiał.
— Pani jesteś względem niéj niesprawiedliwą — rzekł — możnaż żyć pod jednym dachem z Julianem i namiętnie do niego się nie przywiązać? A młodość? a potrzeba serca? ja jéj nie obwi-