Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.

niam. Zresztą, w ciszy się to skończy; wydamy ją, oddalim, a ludzie wiedziéć nie będą.
Anna, która weszła niespodzianie, przerwała rozmowę. Prezes zaczął dopytywać o gospodarstwo pułkownika, wtrącił coś o polityce i usiłował rozweselić się, choć niepokój trapił go w sercu.
Przybycie Aleksego, dla którego, zdala go uważnie postrzegając, niezmiernie był grzeczny, nowy żywioł wlało w rozmowę; weszła Pola i tym instynktem niepojętym, który daje rozwinięte wysoko uczucie, na widok prezesa, wczoraj jeszcze prawie jéj obojętnego, wzdrygnęła się, dziś nieprzyjaciela w nim czując.
Dość było jednego spojrzenia, by odgadła, że ten grzeczny i chłodny człowiek, ciężko wpłynąć ma na jéj życie i losy; zimny dreszcz ją przebiegł, smutna starała się go unikać. Prezes nie oglądał się, a widział to wszystko; nie uszło jego baczności i to machinalne wzdrygnienie, starał się jak najsłodszym okazać dla Poli. Ona uciekła, nie umiała sobie wytłómaczyć, dlaczego ten obojętny jéj dotąd prezes takim ją dziś przejmował strachem, ale wiedziała, że ta antypatya nie była daremną. Wielkie przywiązanie przeczuwa tak w otaczających z jasnowidzeniem zadziwiającém, przyjaciół i nieprzyjaciół, tych, co mu staną na zawadzie lub zamkną oczy i pobłażą... nie rozumuje ono, ale wié odrazu, od kogo uciekać, do kogo się ma przytulić. Pola w Aleksym nie czuła nieprzyjaciela, w prezesie domyślała się kata, w pułkownikowéj nielitościwego sędziego... Julian równie był niespokojny i znużony jak ona; wszystkie przejścia i dzieje téj namiętności przygniatały go; kochał, ale się czuł w więzach i męczarni... ostatek energii wyczerpał w téj walce tajemnéj.
Tego dnia i przez kilka następnych, prezes w milczeniu bawił się chwytaniem odcieni, łapał wyrazy, podsłuchiwał i ugruntował się w przekonaniu, że mu inaczéj jak przez Połę działać nie było można. Czekał tylko wyjazdu pułkownikowéj; Juliana sam wysłał wieczorem umyślnie w sąsiedztwo, Annę odprawił do Emila, Aleksego zajął robotą i sam-na-sam został z Polą...
Biedna ofiara widząc te przygotowania, domyślała się godziny ciężkiéj, którą przebyć miała; chciała uciec, uniknąć spotkania z prezesem, zmyśliła ból głowy, położyła się, ale Karliński kazał ją tak usilnie prosić, aby mu dotrzymała towarzystwa, że z drżeniem nieszczęśliwa Pola wyszła do niego jak na stracenie...
Toż samo przeczucie, które jéj w prezesie wskazywało nieprzyjaciela, mówiło teraz, że wybiła godzina ofiary. Prezes przyjął ją uśmiechem, zaczął od żarcików, a widząc kręcące się w jéj oczach łzy, starał ośmielić i ubezpieczyć... napróżno... wyglądała tylko