— Przepraszam pana, natura co rok jest nową, ludzie, co na nią nie patrzą, co roku starsi się stają... ona umie połączyć z jednostajnością pozorną rozmaitość niezrównaną... ona się nie wyczerpuje, ludzie, niestety! z siebie tylko biorąc, wkrótce nie mają się czém pożywić...
— Nie będę się z panem spierał, to nie warto — odpowiedział Karliński — ale dziękuję za komplement...
— Ja komplementów mówić nie zwykłem — rzekł uśmiechając się Justyn — żyję z naturą, ludem, poezyą i sercem, źli to nauczyciele grzeczności...
— To zależy od ucznia — szepnął wychodząc i ruszając ramionami prezes.
Julianowi przykro się zrobiło, że takim tonem przyjęto miłego mu gościa, przyszedł do niego, siadł przy nim i uścisnął jego rękę; na twarzy poety nie widać było śladu, żeby go przycinki prezesa obeszły nawet...
Anna, która go lubiła, bo jéj przynosił z sobą woń świętego stryja (tak go nazywała), zbliżyła się także z uśmiechem.
— Nie gniewaj się pan — szepnęła — my pana rozumiemy i kochamy...
— A! nie myślcie o tém — żywo zawołał Justyn — żal mi tych, co inaczéj i gorzéj świat pojmują i życie, ale mogęż im zabronić wyboru, gdy sam swobodnym być pragnę?
Pola wciąż nań patrzała zdaleka, jakby wahała się przystąpić do niego, rozpocząć dramat i chmurą powlec pogodę jasnego czoła, którego dotąd żadna nie zmarszczyła troska; oczy jéj mierzyły przeciwnika i ważyły może trudność przedsięwzięcia...
— A jeśli on wieszczym duchem pozna kłamaną miłość i odepchnie? Zawsze Julian mną wzgardzi... tak lepiéjby było, na mnie jednéj skończyłoby się wszystko... Szydziłam z niego dawniéj trochę, teraz on szydzić będzie ze mnie... Nie! nie chcę przypuszczać, że mi uwierzy i pokocha... za jego poczciwą miłość cóżbym mu dała prócz zimnego poświęcenia?...
Gorączkowe marzenia przebiegały główkę dziewczęcia; Justyn tymczasem z błogim spokojem odpowiadał na zapytania Juliana i Aleksego.
— Jak ty możesz żyć takiém życiem? — pytał go Karliński — poeta, powinieneś szukać współczucia i słuchaczy, wieńców i sławy!
— Złym czy dobrym, ale tak dalece jestem poetą, żeby nim być, niczyjéj nie potrzebuję pomocy — odparł Justyn — świat boży, serce własne, pieśni stare, wszystko co piękne i święte... to moje źródła, u których się napawam, i tak jestem szczęśliwy, że mógł-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/418
Ta strona została uwierzytelniona.