Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/419

Ta strona została uwierzytelniona.

bym wyzwać los śmiało, a nie potrafiłby zakłócić pogody mojéj duszy.
Na te słowa wyrzeczone tak dziwnie w chwili, gdy właśnie szczęściu jego zagrażało największe niebezpieczeństwo, Pola wstrzęsła się i zabobonnie uznała się za narzędzie mściwego przeznaczenia.
— Zobaczymy — rzekła w duchu — zobaczymy, biedny zuchwalcze...
— Nigdym sobie nie wystawiał pełniejszego i szczęśliwszego życia nad moje — podchwycił Justyn. — Poezya, ten szósty, a raczéj jedyny zmysł, którym pojmujemy i wiążem wszystko dla ogółu rozpierzchnione i niepojęte, jest wodą żywiącą naszych bajek, karmi, poi, wskrzesza i czyni nieśmiertelnym... Nikomu nie zazdroszczę niczego i śmieję się z waszéj wielkości, bogactwa, znaczenia, które mi się wydają dziecinnemi zabawkami niedorosłego pokolenia... Was wszystko przeraża i niepokoi, ja, przechodzień, obojętnie na to patrzę... mój wielki poemat, to moje wszystko... chwila natchnienia płaci mi lata odrętwiałych marzeń, widok czegoś pięknego zachwyca mnie i czyni nieczułym na najdokuczliwsze bole... Mam więcéj jednę władzę nad was, co tysiące rzeczy więcéj macie nade mnie, ale ta jedna nagradza sowicie niedostatek wszystkiego.
— Poemat — zawołała Pola — pan piszesz poemat? już być przecie musi skończony od czasu, jak o nim słyszymy?
— Skończę go z życiem chyba — odpowiedział poeta — pojąłem go olbrzymim, potężnym; ażebym mu podołał, cały poświęcić mu się muszę... Wszędzie szukam do niego materyałów rozrzuconych... w tradycyach ludu czerpię pojęcie czasów prastarych, odgaduję świat, po którym jako po przedpotopowéj naturze zostały tylko kości i wyciski na kamieniach... po słówku zbieram tę całość, serce mi bije do każdego obrazu, do każdéj wskrzeszonéj postaci, ale koniec daleki!
— Jakto? i ludziom ciekawym nigdy pan nie dasz skosztować téj poezyi tak po macierzyńsku wykarmionéj twém życiem? — spytała Pola.
— Domyślasz się pani — rzekł poeta — że moja pieśń nie z dzisiejszych jest czasów; śpiew to epoki umarłéj... mogliżbyście mnie zrozumiéć? uwierzyliżbyście, że ten, z którego się śmiejecie, miał dar wieszczy przeszłości? Nie... żywy poeta zabiłby dziecię swoje... Gdy ja umrę, gdy imię zagaśnie, pieśń dopiéro poleci swobodna, bezimienna, wielka, jak natchnienie ducha bożego, jak rapsod Homera, i ludzie wówczas lepiéj ją pojmą, bo po-za nią nie będzie człowieka, przez którego usta się przelała... bo rozbite zostanie gliniane, proste naczynie, w którym był nektar boski...