a usta zacięte nie dopuszczały tylko dobyć się jękom z piersi uciśnionéj.
Julian stanął we drzwiach; zobaczywszy go Pola, musiała się zdobyć na siłę nadludzką, by mu się na szyję nie rzucić, tak był blady, zmieniony, drżący i tak widocznie zbolały; wstała narzucając na siebie chustkę, która z ramion jéj spadła, i w milczeniu wskazała mu, żeby wyszedł...
— Przyjdziesz? — zapytał niespokojny Karliński.
— Idę z tobą — odpowiedziała Pola.
Milczący wyszli oboje do ogrodu; Julian chciał ją pociągnąć ku znanéj altanie, ale sierota bała się tego miejsca gorącego wspomnieniami.
— Nie! zostańmy tu — zawołała stanowczo — kilka słów tylko mamy do siebie...
— Polo, na Boga, na wszystko zaklinam cię, wytłómacz mi, co to jest? co się stało? Ty kochasz Justyna? ty mnie odtrącasz? czy tylko nielitościwe robisz próby?
— Ja sama nie wiem, kogo kocham i co robię — powolnie wyjęknęła kobieta — szczęście nasze prysło jak rosy kropla... wsiękło w ziemię... nazawsze... nie szukajmy go, nie wróci...
— Ale ja cię kocham, na wieki! ja dla ciebie poświęcę wszystko — zawołał Julian z zapałem, usiłując się zbliżyć do niéj.
Lekko drżącą odtrąciła go ręką.
— Mówiłam ci... połączyć się nie możemy... za daleko stoim od siebie... miłość nas związała... los rozdzieli... nie dziś, jutro... rozstańmy się, póki to uczynić możemy bez wyrzutów i wzgardy...
Spokojny i łagodny dotąd Julian pierwszy raz wybuchnął:
— Któż ty jesteś? — zawołał z goryczą — zwodnica, co wysysa z kielicha kwiatu kroplę słodyczy i idzie daléj po ten sam pokarm z pieśnią i uśmiechem? Trzeba ci nowego napoju? Przyciągasz, przywiązujesz, pętasz, a gdyś jak zbójca odebrała, co kto ma najdroższego, rzucasz jak zbójca nagiego na gościńcu na łaskę i litość przechodzących? Ja-m był spokojny! kochałem cię i przezwyciężyłbym miłość, uciekłbym od niéj, pokonał siebie, gdybyś mnie nie przykuła do siebie uściskiem! Jakiém prawem zatruwszy mi życie, pić nie chcesz z tego kielicha, któryś nalała? Ty nie masz prawa do tego! tyś moja!
— Ja-m wolna — odparła Pola — przypomnij sobie, Julianie, nigdym ci nie przyrzekała ofiary mojéj dumy... nigdym nie powiedziała, chcę być twoją przed ołtarzem i ludźmi; kiedyś mi to obiecywał, śmiałam się z ciebie... bo to być nie mogło...
— To być musi...
— Nie!
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/422
Ta strona została uwierzytelniona.