Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/425

Ta strona została skorygowana.

kiegoś schwytał ognia, gdy wreszcie omylić się nie mógł na słowach, któremi go karmiła, uczuł, jakby mu nowa przybyła władza i ze świata ostatnia spadała zasłona...
Pola z przerażeniem i politowaniem poznała miłość rodzącą się w jego sercu i zastygła ze strachu... dotąd łudziła się nadzieją, że sama padnie ofiarą. Justyn zrazu się śpieszył z powrotem i tęsknił za samotnością i ciszą; potém został w Karlinie chętnie i począł szukać Poli, patrzéć na nią, uśmiechać się do niéj. Miłość jego była naiwna i prosta, jak on sam; ani się z nią taił, ani ją powiększał, okazywał ją całą nie wstydząc się, tak, że postęp tego uczucia można było czytać z jego ust i oczów.
Julian, skrępowany przytomnością prezesa, patrzał na to, wyrzutami karmiąc nieszczęśliwą Połę, z zawiścią poglądając na poetę... Ilekroć chciał się zbliżyć do dziewczęcia, dawna kochanka unikała od niego, siadała przy Justynie i poczynała dziwną rozmowę o poezyi i przeszłości, unosząc się nad ulubieńcem, który w ogniu jéj oczów obłąkanych, czerpał w istocie siłę nieznaną samemu sobie, i podnosił się nad spokojną sferę, w któréj żył dotąd, do wyższéj i jaśniejszéj. Opowiadał jéj, czytał, spowiadał się ze swych marzeń i dzielił najtajniejszemi myślami. Pola była jak na żarzących węglach: nigdy może tyle łez i uśmiechów nie zmieszały się na jéj ustach i oczach co dzisiaj. Miłość w sercu dziwiczém poety była, jak iskra na stosie suchym, zwiastunką pożaru, jeden powiew go rozżarzył. Justyn nie poznawał siebie, żył w gorączce.
Kilka tych dni nie dających się opisać szczegółowo, których Aleksy był świadkiem zdaleka, zwróciły wreszcie i obojętne oko Anny, która nie należała do dramatu i udziału w nim miéć nie mogła; stan niezwyczajny Juliana, rozdrażnienie Poli, egzaltacya Justyna, ciągła baczność, jaką na nich troje zwracał prezes, i ją niepokoić zaczęły.
— Co się dzieje? — spytała się sama siebie — biedny Julian cierpi? co mu jest?
Zdało się jéj rzeczą najprostszą spytać Aleksego, ale Drabicki nie umiał, nie mógł jéj odpowiedziéć.
— Zdaje mi się — rzekł — że Julianowi to jednostajne życie karlińskie nie służy: potrzebuje rozrywki, przejażdżki, odmiany. Justyn, jako poeta, pokochał może pannę Apolonię... a ona...
— Uważałeś pan, jak ona jest inną od niejakiego czasu? — spytała Anna.
— Istotnie... może to skłonność wzajemna!
— A! jakżeby to ślicznie było! — rozśmiała się Anna radośnie! — Z Polą byłby szczęśliwy, onaby go pojęła, ona tak jest poetyczną! Wiem, że stryj Atanazy temu ulubionemu wychowań-