dzieci zabawki, te panie połamane oddają serca, które im powierzono...
— Wieleś razy kochał, był kochany i zdradzony? — zapytał Poddubieniec.
— Raz dosyć, by pamiętać nazawsze...
— Ale nie żeby sądzić o wszystkich...
— Ty się nie lękasz?
— Ja? nie! — zawołał poeta — dla mnie poezyą jak miłość są skarbami, których zbyt drogo opłacić nie można. One się same sobą opłacają... Jako poeta, nie potrzebuję sławy, mam uczucie piękna i pociechę tworzenia, to oboje mi wystarcza; jako kochanek mam miłość moję, co mnie podnosi, uzacnia i upaja... Prześladowany i wyśmiany, pieśnią moją się karmię i zmysłem, jaki mi Bóg dał do pojmowania swego świata... zapomniany, z ziemskiéj istoty, co mnie porzuciła, wyciosam ideał, postawię go w duszy i przez życie całe będę mu się modlił... wspomnienie da tchnienie i życie téj Galatei...
— Jesteś uparty jak poeta! — rzekł Karliński — niéma na ciebie sposobu... ale skąd-że ci się przyszło zakochać w ptaszku, którego szczebiotanie tak ci się dawniéj przykrzyło?...
— Nie zdarzyło ci się kiedy — odparł spokojnie Justyn — sto razy przechodzić po parku zamkowym i minąć sto razy widok, który w danéj godzinie dopiéro zastanowi cię, uderzy i wyda się nieporównanego wdzięku? Tak bywa i z ludźmi... zasłona spada, co kryje blask ich twarzy; jedno słowo objawia ci brata, siostrę i z obcych stajemy się na wieki nierozłączonemi...
Julian zaśpiewał coś niewyraźnie i wybiegł do ogrodu; zdaleka postrzegł przechodzącą Polę, rzucił Aleksego z poetą, a sam poleciał za nią. Pola idąca powoli ani się postrzegła, jak ją dogonił Karliński, którego twarz i oczy ogniem pałały; krzyknęła ujrzawszy go... drżał cały.
— Na miłość Boga! — zawołał — wybaw mnie z szału, który mną owładnął! co się ze mną, co się z nami dzieje? Polo! miéj litość, nie uwodź mnie i zabij odrazu... Czy mi się śniło, żem był przez ciebie ukochanym i wybranym? czy mi się śni, żeś dziś wybrała i ukochała innego?
— Panie Julianie — odpowiedziała sierota — dawniéj nie rozumiałeś mnie często, ja ciebie dziś nie rozumiem... Możesz-że mi zabronić iść, gdzie zechcę?...
— Tyś była moją!
— Alem nie przyrzekła być nią nazawsze... wiedziałam, że rozstać się musimy...
Mówiąc to, łzę miała w oku.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/427
Ta strona została uwierzytelniona.