hrabią, ściągać od swych wierzycieli resztki należności... Były to dziwne nasiona nowéj arystokracyi, z jednéj strony odświeżającéj się ze sklepów korzennych, z drugiéj na Rusi wyrastającéj z ekonomów i rządców dóbr zrujnowanych rodzin, którzy rozchwytywali nierządem zmarnotrawione puścizny sławnych niegdyś hetmanów... Masy tych przybyszów, dorobiwszy się grosza nagle, a w dorobku jego otarłszy się o panów, nie przeszły do szlachty, któraby koso na nich patrzała, ale wprost ubrane w tytuły zaciągnęły się w szeregi arystokracyi. Zrazu śmiano się z nich i szydzono, ale czego pieniądze nie dokażą? przyjęto ich w drugiém pokoleniu dosyć wesołą twarzą... w trzeciém już ani znaku!
Dom państwa Gerajewiczów, jak pochodzenie ich, był wcale oryginalny; po staremu mówiąc, zakrawał na świątynię muzom i Apollinowi poświęconą; sam hrabia Jerzy, człowiek bardzo ograniczonego umysłu, a próżności pełen, zapalonym był miłośnikiem muzyki, grał na skrzypcach z pasyą, i trzymał kwartet; oprócz tego szczycił się biblioteką, gabinetem fizycznym i mnóstwem w domu osobliwości, które goście jak za pańszczyznę oglądać i chwalić musieli. Nikogo nie minęła rewizya wszystkich bogactw sytkowskich, obok których zwykł był gospodarz rozpowiadać cenę, za jaką je ponabywał. Nie umiem wytłómaczyć, jak to szlachetne zamiłowanie kunsztu i nauki jednoczyło się z najwyższą oszczędnością, która panowała w tym domu, ale jedno nie przeszkadzało drugiemu. Pani hrabina, która grała na szklanéj harmonice sprowadzonéj z Wiednia i zapłaconéj sto dukatów, jak powiadał sam hrabia, we wszystkiém sympatyzowała z mężem i dopomagała mu serdecznie; oboje razem zawsze pokazywali gościom cuda natury i sztuki znajdujące się w Sytkowie, gdzie wszystko było cudem. A najpierwszym z cudów ukochana córka gospodarzy, dziecię rozpieszczone po królewsku, którego każde tchnienie napełniało rodziców uwielbieniem i zachwytem... Panna Zenobia, pospolicie zwana Zeni, była piętnastoletnią dzieweczką, delikatną, chorowitą, blond włosów, jasnych oczów, nie brzydką i nie ładną, dość zręczną i szykowną jednak, a tyle przynajmniéj o sobie rozumiejącą, ile rodzice o niéj trzymali. Wiedziała, że będzie miała posag ogromny, czuła, że o jéj rękę dobijać się muszą; nabito jéj głowę pięknością, a talent na fortepianie miano za tak nadzwyczajny, iż słów na określenie go brakło. Cały dom żył piękną Zeni, która była jego królową i władczynią; klękał przednią ojciec, padała matka, najmniejszym dogadzała fantazyom; a zachceń i kaprysików nie brakło.
Nie bardzo się bawiono w Sytkowie, gdyż rzadko tam gość zawitał; lękał się każdy popisów, do których powodem były odwiedziny, wylewu muzyki, harmonik pani hrabiny, skrzypców hrabiego
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/432
Ta strona została uwierzytelniona.