żda szafa miała swoję historyę, każda książka tradycyę do niéj przywiązaną... każda skorupka była jakąś nieoszacowaną pamiątką...
W gabinecie przyległym stały machiny: elektryczna, pneumatyczna, stos Volty, higrometry kunsztowne; chciał gospodarz głodnych gości zaraz naelektryzować i miał już dzwonić na Janka, który obracał zwykle machinę, ale się jakoś prezes od tego traktamentu wymówił.
— Nic zdrowszego nad elektryczność — rzekł naiwnie gospodarz — przekonałem się sam na sobie; zmęczony, gdy mnie głowa boli, gdym smutny, siadam i każę się tylko naelektryzować; natychmiast sił przybywa, humor powraca, i jakby nic nie było...
Laki chińskie i trochę japońszczyzny w kątku niewiele zajęły czasu, ale zato musieli choć półgębkiem podziwiać posążek bronzowy indyjski Vira-Bhadra-Mahadeva, który gospodarz uważał za największą i najszacowniejszą w Sytkowie starożytność, przypisując jéj trzy tysiące kilkaset kilkadziesiąt lat... Z powodu jego czterech rąk, mitry, uzbrojenia i rodzaju różańca z czaszek ludzkich, który miał u pasa, wyrecytował im mitologię indyjską niemal całą i na tém się przecie skończyło, bo zdołu przysłała hrabina, że czeka z herbatą w salonie.
Ale to był dopiero początek!...
Zastali na kanapie samę panią, ku któréj prezes posunął się z uśmiechem wdzięcznym dawnego adoratora, ona zdaleka rumieniąc się podała mu rączkę i powitała go uprzejmie. Niezbyt młoda, z resztką piękności dziwnie i straszliwie wychudłéj, z przymrużonemi oczkami, gęstą siecią marszczek otoczonemi, pani hrabina zresztą nie uderzała niczém... była jak wszyscy... Obok niéj na kanapie siedziała córka, lalka blond, niebrzydka, ale z miną pieszczonych dzieci, które potrzeba karmić nieustannemi pochlebstwy i dogadzaniem; obie panie były wystrojone nad potrzebę.
Juliana stryj zaprezentował, ale pomimo usilnych podszeptywań jego, Karliński smutny, odurzony, niezmiernie źle się wydać musiał, bo na sobie wesołości, a nawet ożywienia nie wymógł. Zeni zmierzyła go okiem i nie okazała wstrętu; może ta nieśmiałość Juliana podobała się jéj właśnie; rozmowa na chwilę poszła trybem zwyczajnym, ale w tym domu trudno ją było utrzymać inaczéj, jak z pomocą otaczających rupieci; oboje państwo i przywykła już do tego Zeni, wpadali na muzykę, bibliotekę, muzeum i starożytności. Wszyscy równie to dobrze umieli na pamięć, jak sam pan Gerajewicz. Herbata na jakiś czas wstrzymała przegląd i popisy, ale już w czasie podawania jéj prospekt reszty dnia ułożono: naprzód miał być kwartet, potém gospodarz grać miał duo z córką, gospo-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/436
Ta strona została uwierzytelniona.