Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/439

Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczajne brzmienie podobać się musiały... Julian jeszcze bardziéj posmutniał od téj muzyki żałobnéj i powolnéj, która go podrażniła...
Na ostatek siadła Zeni do fortepianu, a rodzice oboje, nim grać poczęła, opowiedzieli historyę jéj talentu, tryumfów, osobliwszą zdatność wirtuozki, wrażenia, jakie wszędzie robiła grą swoją, szczególniéj na Mendelsohnie Bartholdy i Meyerberze... Panna, choć delikatna i słabiutka, dobijała się o siłę i energię; nieszczęśliwy fortepian drżał pod jéj maleńką rączką... W istocie grała wprawnie, śmiało, dobrze, ale żadnego wyrazu nie było w tych strumieniach tonów przelewających się szybko, mieniących kuglarsko, skaczących, drgających, syczących, huczących tylko, a nie mówiących do duszy.
Julianowi przyszła na myśl gra Poli, pełna rzewności i uczucia, mniéj popisowa, ale tak dla niego zrozumiała i jasna! w któréj tyle było poezyi, łez i jęku!
Po Erlkönigu Szuberta, który zamknął koncert, gdy prezes i Julian dziękowali i unosili się, oboje rodzice poszli uściskać zaczerwienioną jedynaczkę, a matka posadziła przy sobie na kanapie, ażeby wypoczęła... Gerajewicz szeptał pocichu historyjki o córce niezmiernie ciekawe, jak to się ona uczyła, jak zadziwiała nauczycieli, jakie zbierała laury w epoce gamm i egzercycyów, jakie układała waryacye i fantazye...
Prezes znosił prześlicznie to wszystko. Julian szczerze się nudził; myśl jego była gdzieindziéj, śmieszności nawet domu nie bawiły go, bo im się przypatrywać nie miał ochoty... Z upragnieniem czekał chwili powrotu do Karlina; wieczór też się zbliżał, ale gospodarz nic prawie jeszcze był nie pokazał, tyle rzeczy pozostawało do widzenia! Ogród, a w nim osobliwsze źródło śmierdzące, podejrzywane o mineralność; dwa drzewa zrosłe z sobą gałęźmi, kwiaty w oranżeryi, ananasarnia, kaplica, stajnia i t. d. i t. d., bo któż to policzy. Prezes obiecywał to wszystko widziéć i admirować innym razem, ale i tak ledwie się wyrwać potrafił... a gdy wyjechali, wybuchnął śmiechem homerycznym...
Julian siedział przybity.
— Jakto! nawet to cię nie zabawiło?
— Znudziło mnie szalenie...
— A panna?
— Mogą ją sobie obok Vira-Bhadra-Mahadevy postawić na półce!....
— Wszak ładna?...
— Cóż tam ładnego?
— A miliony?...