— A w téjże ci lepiéj?
— Czuję, że żyję... i nie nudzę się...
— Dziwactwo, kochany hrabio — odparł prezes — zachorowałeś na to, na co my wszyscy potrosze stękamy; zachciało ci się nowego, i wybrałeś sobie ten rodzaj życia, nie jako lepszy, ale jako inny tylko.
— Ba! ba! — rzekł stanowczo Junosza — nie możesz powiedziéć inaczéj, bobyś siebie potępił; rozumiem i przebaczam!...
Wielkie było zdziwienie Anny, gdy tego siermiężnego gościa zobaczyła w salonie, ale kilka słów wyrzeczonych przez niego uspokoiły ją, okazując, że pomimo ubioru, był to człowiek najlepszego wychowania i towarzystwa. Rozmowa stała się powszechną. Justyn, biedna Pola, którą ciągła trawiła gorączka, prezes, Julian, udział w niéj mieli; stary Junosza nieznacznie postrzegał Aleksego, usiłując odgadnąć jego położenie w tym domu i stosunek do mieszkańców. Uderzyła go nadzwyczajna piękność Anny i jakieś przeczucie wskazało mu, że Aleksy zimno na tę istotę, do któréj los go zbliżył, patrzéć nie mógł; ale mimo największéj baczności dostrzedz nie potrafił w Aleksym śladu zajęcia, w Annie oznaki współczucia. Stary nie pomyślał nawet o Poli, któréj zaprzątnienie Justynem było tak bijące w oczy, że najmniejszéj nie podlegało wątpliwości; znał przytém Aleksego i jego pojęcia o piękności, wiedział, że wesoła blondynka podobać mu się i zająć go nie mogła. Patrzał, domyślał się, szukał, bawił dosyć długo i zdawało mu się, że wpadł na ślady milczącego przywiązania, które niekiedy z oczów Drabickiego wytryskało.
— Byłżeby tak szalony, żeby sobie dobrowolnie dojmującą boleść, poddając się tak szalonéj namiętności, gotował? byłżeby tak śmieszny, żeby o jakiéjś nadziei śmiał marzyć? nie znałżeby ludzi i przesądów kasty, by się na mocy życzliwości i przyjaźni czego więcéj mógł spodziewać! Żal mi biednego chłopca, potrzebaby mu oczy otworzyć.
Z tą myślą Junosza przenocował w Karlinie u Aleksago, a gdy zostali sami, począł umyślnie nastrojoną rozmowę.
— Cieszę się, że ci tu tak dobrze, kochany Aleksy, jesteś jak w domu, umieją cię cenić, kochają, szanują... ale wystarczaż to twojemu sercu?
— Mógłżebym pragnąć więcéj?
— Nie wiész, dlaczego to mówię — rzekł Junosza zapalając fajkę, na którą był wygłodniał, bo swojego tytoniu w salonie palić nie mógł, byłby go zapowietrzył. — Widziałem świata wiele; zawsze prawie, gdy do tak zwanych panów przybliża się nasza szlachta, wychowaniem, umysłem, sercem już na równi z niemi stojąca, popeł-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/443
Ta strona została uwierzytelniona.