nia ciężką i płodną w boleści omyłkę... Zdaje się, że grzeczność, którą jéj okazują, jest pewną rękojmią, że sposób obejścia się dowodzi zupełnego porównania, że w ostatku dla niéj zapomniano wyjątkowo położenia swego i uczyniono z niego ofiarę. To złudzenie trwać zwykło póty, póki przypuszczony nie odezwie się o zupełne pobratymstwo uczuć, o jakąś ofiarę lub tym podobnie. Bywały zdarzenia, że się kochano w ładnych chłopcach, ze się podobały piękne dziewczęta niewielkiego pochodzenia, że miłość zbliżała na chwilę, ale trzeba pamiętać, że u panów jest to fantazyą, i nigdy nie prowadzi do tego, do czegoby wiodło gdzieindziéj... Są to zabaweczki bez konsekwencyi; myślą, że wszystko się kupuje i płaci.
— Nie pojmuję, na co mi się przydać może twoje ostrzeżenie, kochany hrabio — rzekł Aleksy — znam siebie, Karlińskich, i nie jestem jednym z tych ludzi, co się pną wyżéj, niż powinni...
— Bez ceremonii powiem ci — odwracając się zawołał Junosza — tyś trochę poeta, codzień patrzysz na Annę, gotów-eś pomyśléć, że ci się wolno w niéj zakochać!
Aleksy rozśmiał się smutnie.
— Nie jestem dziecko — rzekł powoli — dla mnie panna Anna nie urodzeniem i imieniem, ale sercem i umysłem jest istotą tak wyższą, tak wielką, tak jasną, że nie śmiałbym podniéść na nią oczu! Byłoby to w istocie niedarowane zuchwalstwo...
Wymówił to z takim zapałem, że stary hrabia, który nań patrzał, wiele wyczerpnął z głosu i oczów jego, i zafrasowany spuścił głowę siwą, brwi nawisłe namarszczył...
— A! tak! — rzekł machinalnie — anielska istota w rzeczy saméj; ale powiedz-że mi, jak anioła nie kochać?
— Czcić go potrzeba, nie po ziemsku miłować — rzekł Aleksy.
— Nadto zapału! — zamruczał stary, nielitościwie wpatrując się w Drabickiego — rzecz podejrzana!
— Wszystkie one są aniołami — odparł zadumany — dopóki skrzydła nie opadną i powietrzna istota nie stanie się czarnym robaczkiem.
— Tylko nie Anna! nie panna Anną! zawołał Aleksy — wy jéj nie znacie, nie mówcie o niéj, proszę.
— Nie mam już mówić potrzeby — odparł stary — dajmy temu pokój.
Aleksy zdradził się; hrabia nadto miał wprawne oko, żeby z ognia tego, z jakim mówił o niéj, coś nie wniósł; pokiwał głową i przerwał rozmowę. Nazajutrz wyszedł raniuchno do Żerbów, ale staréj Drabickiéj nic nie powiedział i do odgadnionéj tajemnicy się nie przyznał.
— Dobrze mu tam — rzekł, uspokajając ją — kochają go... nic
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/444
Ta strona została uwierzytelniona.