Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/450

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwne-by sobie zrobił z tego wyobrażenie o społeczności. Nie mogąc wystarczyć ustami, do zabaw salonowych dodano taniec dla młodych, karty dla starych. Ostatnie są naszéj nędzy moralnéj i nieporozumień, w jakich z sobą zostajemy, najwymowniejszym dowodem. Jedne karty połączyć mogą heterogienialne pierwiastki, z jakich często spaja się towarzystwo; do nich nic już nie potrzeba, tylko ograniczonéj bardzo inteligencyi, i jakiego-takiego uczucia przyzwoitości...
Za lat sto lub dwieście nie zechcą może wierzyć wnuki nasze, żeśmy po dziesięć godzin z rzędu nad malowanemi gałgankami siadywali...
Smutne to lekarstwo na niedołęstwo nasze, pokrywka naszego ubóstwa i choroby!
Zdaje mi się, że wszyscy byli radzi w Karlinie przybyciu gościa, który się nazajutrz zjawił niespodziewanie; był to imiennik i krewny hrabiego Zamszańskiego, pan Albert Zamszański, z Poznańskiego, świeżo z podróży po Europie powracający, który familię w cesarstwie odwiedził, i z nią główniejsze domy sąsiedztwa objeżdżał.
Poznaliśmy już hrabiego, sławnego znawcę cygar i administratora Loli Montes; synowczyk jego choć nieco w innym rodzaju, niewiele nadeń był wyższym. Co się tyczy powierzchowności, nic mu zarzucić nie było można; ubierał się prześlicznie i z największym staraniem i smakiem; Humann robił mu suknie; wszystko na nim było od pierwszych majstrów, z najwytworniejszych pracowni... Średniego wzrostu, szykowny bardzo, bo się i tańca i gimnastyki uczył w Berlinie, ciemno-blond włosów, jasnych wyrazistych oczów, z wąsikami i bródką, jak głowa utrzymywanemi wedle wszystkich mody i higieny prawideł, wymuskany, śliczniutki, na pierwszy rzut oka podobać się musiał. Minę miał pańską trochę, ruch śmiały, mowę łatwą, obejście dobrego towarzystwa; słowem zdaleka wyglądał na młodego człowieka wielkich nadziei.
Zbliska także w pierwszéj chwili upokarzał wszystkich niesłychaną znajomością świata, ludzi, erudycyą, dowcipem, hałasem swych różnostronnych wiadomostek, śmiałością pomysłów i wyższością umysłową... Pierwsze wrażenie, jakie czynił, całe było na korzyść jego; ale dość było parę dni, by dla zimniejszych oczów prysła ułuda, jaka go otaczała. Pan Albert Zamszański, niezawodnie pełen talentów i bystrości pojęcia, cały był nazewnątrz i najlepsza jego część połyskiwała na pokaz światu, ale za tym szyldem — w sklepie pustki. Nie mówię, że musnąwszy katechizmu w domu, filozofii w uniwersytecie, obojętności religijnéj na świecie, nie miał żadnéj stałéj zasady postępowania, ani punktu, z któregoby na świat