się zapatrywał niezmiennie; na to dziś wszyscy niemal chorują, ale nic nie umiał gruntownie, nic nie lubił, niczém się nie zajmował, serce w sobie wygasił i stał się prawdziwém dzieckiem XIX wieku, które naprzód myśli o dobrym bycie, potém dopiéro o dobréj sławie, a naostatku lub nigdy o dobrém sumieniu i spokojności wewnętrznéj. Charakter jego nie mógł się nazwać tym wyrazem, służącym do odcechowania czegoś oznaczonego, stałego i pewnego: zewnątrz podobny był do wszystkich, wewnątrz jeszcze się nie zagospodarował.
Byle błysnąć, gotów był utrzymywać, co mu ślina do ust przyniosła, paradoksalny dla popisu, z kolei wychwalał stare czasy, których nie rozumiał i rwał się do postępu, który na bałamuctwach zasadzał; w gruncie sceptyk obojętny, pozwalał na wszystko, co mu dogadzało. Jedyną w nim wyrozumiałą moralności zasadą było, żeby nie popełniać przez dobrze zrozumiany interes własny tego, co na odpowiedzialność wobec prawa lub opinii naraża... Nie był rozwiązły, bo się wcześnie porachował, że zbytek jest ze wszech miar szkodliwy; nie był namiętny, ale gotów był i poezyę i namiętność i religię wybornie i z przejęciem aktora odegrać. Zimny jak lód, wesoły jak ptaszek, grzeczny, układny, błyszczący i umiejący się popisać z sobą na wszelki sposób, nawet na sposób skromny, kogo chciał, przyciągał, oczarowywał wszystkich i stugębna sława poprzedzała go, mieniąc czemś nadzwyczajném, fenomenalném! wcieloną doskonałością! Tajemnicą całą było wiele chłodu, panowanie nad sobą i trochę zręczności.
Dodajmy, że pan Albert był jednym z sześciorga rodzeństwa, na pięknéj wsi osiadłego, sam z siebie ubożutki, ale tak zręcznie grać umiał pozory dostatku i tak się wyrywał ze swemi stosunkami z Sułkowskiemi, Działyńskiemi i t. p., że nikt nie śmiałby go posądzić nawet o mierny majątek. Że za granicą podróże są tanie, a my o tém niewiele wiemy, z opisu peregrynacyi wnosić było téż można, że Albert wiódł życie człowieka, który o przyszłości nie myśli... Tymczasem, istotnym powodem przybycia jego do cesarstwa była potrzeba dowiedzenia się o stanie majątkowym hrabiego stryja... i czyby się czego po nim spodziewać można; a kto wié, czy i projektu ożenienia bogatego nie było za pasem.
Gość zrobił w Karlinie zwycięskie, wielkie, przepotężne wrażenie: mówił po francusku jak Francuz, po niemiecku jak Szwab, po angielsku jak prawdziwy John-Bull, świeżo wracał z kursów w Epsom i Chantilly, słyszał pannę Rachel, panią Viardot, Jenny Lind, Cruvelli, znał osobiście Dumasa i Lamartina, był du dernier mieux z Poniatowskiemi we Florencyi, z Walewskim w Londynie, z arystokracyą całéj Europy, z dziennikarzami i t. d.; po imieniu nazywał wszystkich, tańcował na wieczorach u ks. Matyldy, Bona-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/451
Ta strona została uwierzytelniona.