Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

i w chwili gdy się wszystko nieodwołalną skończyło przysięgą, głuchy stukot dał się słyszéć... Pola upadła martwa na kobierzec... Justyn pierwszy rzucił się ją ratować i cucić, Anna przybiegła z octem. Otrzeźwiono omdlałą, która oczy otworzyła i głuchém westchnieniem powróciła do życia.
Prezes, nie dając Julianowi się nad tém zastanowić, ani okazać, co czuł, trzymał go ciągle przy sobie z panem Albertem, złożył to na wzruszenie zbyt wyegzaltowanego do ich domu przywiązania i pokrył trochą szyderstwa. Tymczasem Polę potrzeba było zaraz odprowadzić do jéj pokoju, a z prawa swego Justyn poszedł za nią. Pierwszy raz po ślubie spojrzeli na siebie i Poddubiniec wyczytał w jéj oczach taką boleść, że radby był dać życie, aby jéj ująć swéj żonie!
— Spocznij — rzekł — wrażenia, myśli, uczucia złamały cię... potrzebujesz ciszy i pokoju...
— Ale nie tu! — odezwała się Pola rozdzierającym głosem prośby — idźmy, jedźmy... uciekajmy... jestem twoją... bierz mnie i prowadź coprędzéj; dłużéj tu pozostać nie mogę, nie chcę, nie powinnam... Jedźmy! jedźmy!
— Jakto, zaraz?... — zapytał Justyn.
— W téj chwili — zdejmując wieniec, zrywając bukiet i zasłonę, zawołała Pola — jedźmy, jestem gotowa...
Anna nadbiegła.
— Moja droga, moja najdroższa — z płaczem odezwała się Pola — pozwól mi jechać z Justynem; im dłużéj przeciągnie się rozstanie, pożegnanie, tém więcéj cierpiéć będę; boję się oczów ludzkich w téj chwili, pieką mnie, pozwól mi jechać!...
Anna odpowiedziéć nie umiała.
— A stryj? a matka? a Julian? co powiedzą?
— Wytłómaczysz mnie chorobą, wzruszeniem, przypadkiem... czém chcesz; ten dzień był dla mnie zabójczym...
Konie były przygotowane i Justyn, spełniając wolę żony, sprowadził ją, a raczéj zniósł ze wschodów do powoziku, który pod małą furtkę podjechał: nikt nie domyślał się ich ucieczki, gdy konie biegły już drogą ku Horom.
Anna weszła do salonu sama.
— A pani młoda?... — spytał prezes.
— Słaba... odjechała z Justynem do domu...
— Jakto? bez pożegnania? bez obiadu? — przerwała pułkownikowa.
— Nie mogłam jéj wstrzymać, nie śmiałam wstrzymywać — odpowiedziała Anna — potrzebowała uciec, aby nie płakać, tak ją bolało rozstanie z Karlinem...