Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/468

Ta strona została skorygowana.
LVII.

W milczeniu przebyli państwo młodzi tych mil parę, które ich od Hor dzieliły. Pola zasuniona w głąb’ powozu płakała; Justyn trzymał jéj rękę w dłoni i zadumany milczał. Dla obojga przybycie do nieznajomego domu, który miał zamknąć w sobie ich przyszłość, straszném było i jak wszystko nowe przerażającém. Poeta uczuł także, że swobodne jego życie wędrówek, kontemplacyi i dumania zawarło się na wieki; nie był panem siebie; zwodnicza nadzieja przykuwała go do drugiéj istoty, od któréj nie mógł wziąć szczęścia, ani go jéj udzielić. Raj zmienił się na progu w Golgotę; pieśń zamierała na ustach, serce bolało i krwawiło się, życie chwytało w szpony swoje dotąd jak ptak wolnego Justyna. Wzdrygnęli się oboje, gdy powóz zatrzymał się nagle i wysiąść było potrzeba; ujrzeli przed sobą stary dom drewniany, ogromnemi otoczony lipami, pusty, samotny i cichy.
Drzewa opasywały tak dokoła podwórze, że świata za niemi widać nie było; w jedném tylko miejscu z poza pni świeciło kawał łączki z rzeczułką, któréj się domyśléć było można po rosnących w jéj łożysku ziołach i łozie; a na drugim brzegu las opasywał niewielki pola kawałek. Powietrze było przesiąkłe tą wilgocią, którą czujemy w lasach i cieniu; stary dom drewniany okrywały mchy i pleśnie. Oddawna nikt go nie zajmował; wyporządzono tylko naprędce dla Justyna, oczyszczono trochę z rozkazu pana Atanazego, i pozbijano chwasty, które go otaczały.
Gałęzie drzew zwieszone u okien, obejmujące domostwo i pokrywające dach jego, pięknie je ale smutno stroiły; wchodząc wewnątrz, poczuli oboje coś grobowego, woń podziemia i oczy ich nieprędko oswoiły się z mrokiem, jaki tu cały dzień panował.
Nikogo nie zastali w ganku, nikogo we dworze, który stał otworem; weszli milczący i oczy Poli, w milczeniu posępném przebiegły po szarych ścianach... Nic tu nie brakło, był pewien porządek i myśl upięknienia nawet, ale smutek wiał po pustce, nie było w niéj śladów życia. Jedynemi dla niéj były może sprzęty z Karlina przywiezione, ku którym rzuciła się z wybuchem żalu; fortepian, u którego tyle godzin spędziła, krzesło, stolik jéj dziewczęcy, koszyk z robotą, szklanka od bukietów, kilka książek i święte obrazki, które nad jéj łóżeczkiem wisiały. Ręka Anny dodała do nich, co tylko mogła, by wspomnieniem Karlina ożywić Hory i przenieść tu trochę przeszłości... Pola poznała w swoim pokoiku wszystko, co dla niéj miało cenę przypomnień, do czego się wiązała serdeczna