Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/470

Ta strona została uwierzytelniona.

i rzuciwszy okiem na sierotę, na Justyna, oddalił się szybkim krokiem, zostawiając ich samych...

LVIII.

W Karlinie dnia tego daleko było weseléj, a choć Annie przypominała się towarzyszka lat dziecinnych na każdym kroku, ludzie, co ją otaczali, goście, gwar, rodzina wreszcie, nie dali nawet po cichu zapłakać. Może téż i Albert Zamszański przyłożył się do rozweselenia jéj, gdyż od tych drugich odwiedzin, z widoczném staraniem przypodobania się, na chwilę nie opuszczał Anny. Jego łatwa rozmowa, dowcip i giętka umiejętność zastosowywania się do tych, do których się zbliżał, coraz go milszym czyniły. Z Aleksym, jakkolwiek go ceniła, nigdy nie była tak swobodną, ani tak dobrze zrozumianą, on nie wahał się sprzeciwiać, sprostować, i nie uginał do wyobrażeń Anny. Często różnili się w zdaniach, a ogromna dzieląca ich przestrzeń wszędzie się uczuć dawała. Jakkolwiek święta, Anna miała niektóre pojęcia tego kółka społeczności, w jakiém zrosła, i ciężko jéj było rozstać się z niemi. Dla niéj Aleksy często wydawał się zbyt śmiałym, zuchwałym prawie, gdy z wielkich prawd wiary snuł przędzę wniosków, nigdy myślą dziewczęcą niedosięgnionych — szanowała go i obawiała się razem... Surowość jego odstręczała i zastraszała; miłym był wreszcie, ale zawsze w nim czuła jakby przybylca z innéj sfery, noszącego piętno pochodzenia na sercu i myślach.
W Albercie, który miał nadewszystko wielką zręczność przedstawiania się, jak chciał, nic nie było rażącego; a że jak gąbka rozsądna nabrał w siebie wszelkiego rodzaju zapasów, które wiedział, gdzie wylewać, że wybór myśli cudzych umiał uczynić dobry, że myśl każdą przystrajał i dowcipem ożywiał, może się wyższym wydał Annie pod tym względem od Aleksego. Szczęśliwa powierzchowność, ładna twarzyczka, szykowny ruch i zręczność postaci, nic tu także nie przeszkadzały... Są ludzie tak szczęśliwie obdarzeni, że fałsz dla nich nie istnieje, nie pojmują go, bo nie mają w sobie, potrzeba, by im ktoś oczy otworzył, sami zawsze będą ślepi. Anna dobrocią swą i czystością była taką właśnie istotą, dla któréj wszystko było prawdą, co się nie chciała i nie mogła nigdzie sama domyślić fałszu. Dlatego i Albert, wyrób sztuczny, świecący blaskiem pożyczanym, nic z siebie dobyć nie umiejący, dla niéj był cudném zjawiskiem pełném uroku. Może i serce, co kochać pragnęło, chwyciło się tego widma, cienia ideału i przylgnęło do niego.
Aleksy z boleścią w sercu ujrzał ją pierwszy raz mieszającą się od wzroku młodego gościa, zarumienioną, wesołą, zalotną prawie,