Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/471

Ta strona została uwierzytelniona.

i te symptomata rodzącego się uczucia nie uszły jego oka. A! gdyby był mógł choć powiedziéć sobie, że ten, który je obudził, był ich godnym? Niewypowiedziany ucisk i boleść przejęły mu serce, widział ideał swój rzucony na pastwę najpospolitszemu z ludzi, i drżał odgadując całą jego przyszłość. On, co nie śmiał na nią podnieść oczu, co byłby na klęczkach przepędził życie, patrząc tylko zdaleka na zjawisko niebieskie, ujrzał je spływające na ziemię ku stworzeniu, którego nicość wzbudziła w nim pogardę.
Patrzał i patrzał zdziwiony, rozbierał w sobie ten fenomen moralny i pojąć go nie mógł. Rzecz jednak była nietylko do wytłómaczenia łatwą, ale bardzo pospolitą; w sferze, w któréj forma jest prawie wszystkiém, gdzie się tak przywiązują do niéj, że jéj poświęcają głąb’ i treść człowieka, co chwila spotykamy oszukaństwa tego rodzaju. Ludzie uczą się prędko odgrywać pewną rolę i najpoziomsza zdatność małpiarska na wydołanie temu zadaniu wystarcza. Instynkt wiedzie do wyboru wzorów, do ich użycia, a najmierniejsze z istot mogą przybrać kształt najwytworniejszych. Społeczność, wśród któréj się obracają, czyni tę komedyę długotrwałą; tu nigdy nie wolno zajrzeć w głąb’ i śledzić istoty; wszyscy są równi wobec form pewnych, poza które wyjść nie wolno; trzymając się w nich, niéma się co obawiać zdemaskowania.
Albert nie wart był Aleksego, ale umiał się popisać z tém, czego mu brakło, gdy tamten krył się prawie z tém, co posiadał; pierwszy wszystko miał pożyczane, zrobione, gotowe i w nim praca myśli, usiłowanie nigdy nie było widoczne; pamięć przynosiła, co kazał; Aleksy zastanawiał się, myślał, dobywał z serca i duszy, i często nie miał czasu nadać postaci wdzięcznéj temu, co tworzył. Wielka znajomość świata i zagadnień czasowych wyższość nadawała Albertowi; rozwiązywał je wszystkiemi kluczami, jakich mu dostarczało doświadczenie... Zawsze był gotów z odpowiedzią, z zarzutem i odbiciem jego, gdy Aleksy myśléć musiał i mozolić się nad wszelkiém nowém dla siebie zadaniem. Stąd jeden zdawał się ociężałym i ograniczonym prawie, gdy drugi lotny jak myśl, przyswoiwszy cudze, szafował niém z rozrzutnością bogacza.
Zniósłby był może Drabicki mężnie, gdyby się widział poświęconym równemu sobie; zabolało go, gdy ujrzał taką mierność zuchwale posuwającą się tam, gdzie on myślą nawet zajść nie śmiał.
Prezes i Julian zobaczyli wprędce zmianę w Annie, dostrzegła jéj pułkownikowa i jak tylko przypuścić mogła rodzące się przywiązanie, widząc w niém już szczęście córki, postanowiła, pamiętna zawodów całego życia, dać jéj to, czego pragnęła, gdyby najsroższą walkę o dziecię stoczyć przyszło. Julian wcale się nie zdziwił; obojętném mu to było; zresztą Alberta ocenił jak Anna,