Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/472

Ta strona została skorygowana.

łudząc się jego powierzchownością; prezes tylko chmurno to przyjął i z pewnym niepokojem. Kochał Annę jak dziecię własne, obawiał się o nią, a zawsze na pierwszém miejscu i jako pierwszy warunek kładąc dostatek, zląkł się o przyszłość, nie znając Zamszańskich tylko z pana Piotra...
Patrzał prezes dni kilka, wreszcie widząc, że Anna codzień jest lepiéj i bliżéj z Albertem, który nie tai uczucia, jakie dla niéj powziął, uczuł potrzebę wybadania trochę starego kuzyna. Dotąd łapiąc z mowy młodego człowieka, co tylko było można, nic jednak nie schwytał objaśniającego; wiedział, że podróżował, że miał rodziców w Poznańskiém i dosyć liczne rodzeństwo, że ich poufałe stosunki łączyły z pierwszemi domami w księstwie, ale nic więcéj. Resztę, domyślając się, potrzeba było odgadnąć jak najkorzystniéj dla młodego człowieka, który te drobne rysy puszczał umyślnie tak ułożone, by z nich pewne wnioski same się wywiązywały, i obraz stworzył, jak go osnuł artysta.
Zapalili cygaro po obiedzie, i pan Piotr miał już coś mówić o Loli, gdy nagle prezes odwrócił się do niego i zapytał:
— Miły to człowiek Albert... w jakim to stopniu pański krewny?...
— Stryjeczny! stryjeczny! — rzekł pan Piotr zmieszany trochę natarczywością — otóż nieporównana Lola...
— Mieszka w Poznańskiém? — spytał, nie dając się zbić prezes.
— W Poznańskiém, koło Kościana...
— Bogaci być muszą ludzie?
— Majętni — odparł przyciśniony pan Piotr — ale liczne rodzeństwo, a tam majątki nie tak dają, jak u nas...
— A! — mruknął prezes — bardzo miły chłopiec, co za wychowanie! Pan powinienbyś go tu wstrzymać; szkoda nam go będzie stracić...
— Chybabyśmy go tu ożenili — rzekł pan Piotr, mrugając okiem jedném — ja nawet mam projekcik!
— Doprawdy? — spytał prezes, bojąc się, by nie wpadł w nastawioną łapkę.
— Zeni Gerajewiczówna! — szepnął Zamszański.
Karliński porwał się jak oparzony, nie poznał się nawet, że to był tylko manewr pana Piotra, który dobrze wiedział, że prezes czatuje na Gerajewiczów dla Juliana i że strach może ułatwić staranie o pannę Annę. Byłby wprawdzie wolał Zeni i jéj miliony od Karlińskich, ich imienia i skromnego posagu Anusi; ale wiedział dobrze pan Piotr, że Gerajewicze za przybysza lekko córki jedynaczki nie dadzą. Puścił więc tę racę tylko dla prezesa na wszel-