Nazajutrz wzięto się do wielkiéj owéj narady, do któréj Julian, obojętny zupełnie, tylko dla formy był wezwany; prezes tu grał pierwszą rolę. Aleksy przedstawił mu rachunki, plany, bilanse, i wskazał, jakie środki obmyślił na uspokojenie głównych wierzycieli. Prezes szukał tylko pozoru i zatrzymał się zaraz przy likwidacyi długu żydowskiego, oddawna ciężącego na Karlinie; był to interes zawikłany, wreszcie skończył się ugodą i pozostawało tylko zapłacić spadkobiercom starozakonnego; ale Aleksy, który zawierał układ, postąpił sobie szlachetnie i wszystko, co było podpisane przez chorążyca, przyjął za stanowczą należność.
Prezes przeglądając papiery uśmiechnął się.
— Na tych żydach — rzekł — więcéj, zdaje mi się, utargować było można.
— Być może — odparł Aleksy — ale chodziło o podpis pana chorążyca, a żydzi i tak kilkunastoletnie tracą procenta.
— Żydzi nigdy na nas nie tracą — zawołał Karliński.
— Tu, panie prezesie, straty ich są widoczne...
— Aż do zbytku pan jesteś skrupulatny i sumienny! — zawołał Karliński.
— Zwłaszcza w cudzych interesach — rzekł Drabicki.
— Ale z cudzéj kieszeni! — szepnął prezes.
Aleksy zaczerwienił się i zadrżał; prezes na wszystko przygotowany zachował krew zimną; spodziewał się burzy.
— Gotów jestem dołożyć i ze swojéj, gdzie mi przekonanie każe — zawołał popędliwie Drabicki.
— Niech się pan tak żywo nie oburza — rzekł prezes — w interesach powinno się traktować chłodno i z namysłem...
— Starałem się o to — zawołał Aleksy — zresztą, jeśli to, com uczynił, zdaje się państwu niedogodném, wszakżeśmy wiecznym ślubem nie związani...
Julian, znacznie ostygły dla Aleksego, który miał dlań i tę wadę, że jego zachceniom i popędowi do rozrzutności nie dogadzał, milczał; spojrzał na niego napróżno Drabicki, a widząc obojętnym, z ukłonem złożył przed prezesem papiery i wyszedł.
Dopiéro jak ze snu ocknął się Julian.
— Co to się stało, kochany stryju?
— Nic, zdaje mi się, że pan Drabicki, który najlżejszéj uwagi od nikogo nie znosi, obraził się tą, którą mu w najdelikatniejszy sposób uczyniłem; sądzi zapewne, że go przepraszać i zapraszać będziemy, ale się mocno omylił.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/476
Ta strona została uwierzytelniona.
LIX.