Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/486

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Pryscyanie! — zawołała — co to jest? kto to pojechał?
Pryscyan skłonił się, ale trzymał zdaleka.
— To Drabickiego powieźli!... — rzekł krótko.
— Jak to powieźli!... umarł?...
— Tyle, że żywy! ale bardzo chory!...
— A! jaka szkoda, tak był wyładniał, tak dobrze wyglądał! co to się stało?
— Słyszę — rzekł zbliżając się do wdowy Ultajski — zwyczajnie jak z temi panami: prezes go zbeształ, ten to wziął do serca; na co takie rzeczy brać do serca! at! młokos... i jak padł tak dostał ptyfusa! Ot co! A ja go przestrzegałem, co Karlińcy, gadają słodziutko, ale pazurki mają!
Gdy tak sąsiedzi gwarzyli, Drabicka szła przy powozie z okiem suchém i piersią wzdętą wzruszeniem, słowa nie rzekła; łzy jéj się spiekły na oku... rada była coprędzéj ujrzeć syna i nie śmiała...
Cofnęła się, gdy go ujrzała... matka tylko poznać go mogła!... Całą młodość i siłę zabrała jedna choroba; wypełzła głowa, wpadły policzki, zgasły oczy, skóra stała się żółtą, wyraz twarzy zmienił się zupełnie; inny to był człowiek, cień Aleksego, o lat dwadzieścia od niego starszy.
— O mój Boże! — krzyknęła Drabicka łamiąc ręce — co oni mi z niego zrobili! Aleksy mój, Aleksy! A ja nic nie wiedziałam, kiedyś ty walczył ze śmiercią!
I stara wpadła w gniew okrutny.
— A! to pańska litość nie dać znać matce, kiedy dziecko jéj kona? co to oni mnie mieli za taką słabą istotę jak sami? To niegodziwość! to zbrodnia! ja-ć przecie mam siłę spełnić, co Bóg przykazał! a tam nie było przy nim jednéj twarzy przyjaznéj, jednéj dłoni serdecznéj!
— Mylisz się, matko kochana — rzekł Aleksy — był Junosza, był poczciwy Emil nieodstępnym...
— Tak i zastąpili ci matkę!
— Na Boga, moja jéjmość, waćpani swoją gwałtownością syna zabijasz! cicho! — przerwał Junosza — spokojności mu potrzeba, nie przypomnień bolesnych...
— Bóg zapłać! dobrze mówisz stary — wstrzymując się szepnęła matka — ale żeście głupio zrobili to głupio... bo ja nie dziecko... i takich ceremonij nie rozumiem i to tajenie mnie oburza... Gdzie moje miejsce, tam ja być powinnam!
Zniesiono powoli chorego na przygotowane łóżko, a gdy się Aleksy obejrzał i znalazł się znowu samotny w tym pokoiku, w którym tęskny, ale spokojny przebył pierwsze lata pracy, łzy puściły mu się