Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/490

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludzie prości czasem widzą najprościéj i najlepiéj — rzekł pan Atanazy — zwłaszcza jeśli ich złe uczucie niechęci nie obłąka; cóż tedy? Wiész, jak kocham Annę? Kto to taki? jak wygląda?
— Krewniak pana Piotra Zamszańskiego, elegant z zagranicy!
— To być nie może! Zamszański! — zawołał pan Atanazy — prezes-by na to pozwolił! Ale Anna...
— Właśnie gadają, że panna go takiém okiem widzi jak nikogo dotąd i bardzo...
Załamał ręce Karliński.
— Anna! Anna! święta i anielska istota... i ta! i ta! oddadzą ją jakiemuś zwierzęciu, co swą namiętnością ją skala... ofiara! Nikt jéj oczów nie otworzył. Jéj życie inny cel miało... Ona jedna mogła się podnieść wyżéj, aż do ofiary, aż do świętości, aż do przebłagania Boga za grzechy dziadów... Nie mów mi nic już, nie chcę słyszéć, to istotnie kredensowe są plotki, to być nie może.
— A na cóżeś mnie pan za język ciągnął? — odparł ksiądz Mirejko — ja tego z palcam nie wyssał, ale zgóry uprzedzałem, że bałamuctwa pleść będę...
Pan Atanazy słowa nie rzekł, wstał, począł się przechadzać, i posłał natychmiast do prezesa. Zwyczajem jego było nigdy nie pisywać listów, ustne dawał polecenie tylko, i tym razem wezwał brata, żeby jak najprędzéj przybywał do niego. Prezesa szukali w jego domu, potem w Karlinie, i nazajutrz przyjechał do Szury, domyślając się po części, o co chodzi.
Dwóch ludzi, dziwniéj z sobą sposobem widzenia nie zgadzających się, na świecie podobno znaleźć było trudno; prezes zwał Atanazego arystokratą w Chrystusie, Atanazy prezesa niekiedy — starym wiatrakiem...
Widywali się rzadko bardzo, byli z sobą nazimno i jeden z drugiego żartował po cichu między swemi.
Pan Atanazy, który prosto zwykł był iść do celu najkrótszą drogą, pochwycił zaraz brata pod rękę i wyprowadził do ogrodu.
— Co to ja słyszę? — zapytał — co się tam u was dzieje? czy ja już nawet do porady, i choćby dla ceremonii nie przydałem się wam na nic?
— Ale bo, kochany bracie — odparł prezes — zbyt podobno zajęty jesteś swojém zbawieniem i sprawami duszy, żeby cię ziemskie nasze kłopoty obchodzić miały.
— Modlę się i pracuję za was wszystkich — rzekł pan Atanazy — wyście po szyję w sprawie lichéj, ja za was w pługu... wy patrzycie z ziemi, na któréj leżycie, ja...
— Ale dajmy pokój deklamacyom, panie bracie — odpowiedział prezes — ja to już wszystko słyszałem.