Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/491

Ta strona została skorygowana.

— Szkoda, że o tém myśléć nie chcesz... Raczcież mi choć powiedziéć, co tam za nowe projekta macie, o których się od obcych dowiaduję?
— Żadnych... zdaje mi się... prócz ożenienia Juliana...
— Ożenienie Juliana! Już myślicie o tém? A cóż zrobił? do czegoście go przeznaczyli? jaki cel wskazaliście dla niego? Przecież Karliński darmoby żyć nie powinien, i nie dość było wychować go, wypieścić, zepsuć, ożenić i nauczyć, by używał nie myśląc?...
— Julian może być użytecznym społeczeństwu tak, jak jest, nie porywając się do rzeczy niedostępnych dla siebie, to dziecię słabe... My się, bracie kochany, nigdy podobno nie zrozumiemy dobrze; ja muszę rzeczy widziéć, jak są, i twojego duchownego elementu do nich nie mieszam.
— To źle.
— Ale za to rachuję ściśle...
— Rachunki mylą, gdy w nich rzeczy duchownych nie ma...
— Inaczéj nie umiem, a robię, co mogę; Julian ma mało, żenię go z milionową Gerajewiczówną...
— Julian ma mało! ale niech zrobi wiele! niech pracuje! ubóstwo nie kala; z bogactwem nie każdy się obejść, nie każdy go użyć potrafi... Zrób z niego człowieka i nie troszcz się o grosz... grosz Bóg daje, gdy widzi w czyjém ręku jest potrzebny...
Prezes się rozśmiał.
— Kochany bracie, niéma sposobu, byśmy się porozumieli; zniż się do mnie, zstąp trochę na ziemię.
— Lepiéj-że się ty podnieś, zyszczesz na tém, panie bracie. A Anna! któż się tam stara o Annę?
— Jeden z najznakomitszych młodych ludzi, jakich mi się w życiu spotkać zdarzyło... Albert Zamszański.
— Boję się, że go waćpan tak chwalisz...
— Dziś tu będzie, to go poznasz... przyjadą po południu.
— Bardzo mu rad będę.. bo dla Anny! dla Anny wymagać będę wiele...
— I ja nie zadowolę się małém, ale ten młody człowiek...
— No! zobaczymy go przecie.
Kilka razy jeszcze próbowali z sobą mówić dwaj bracia, ale zejść się nie mogli; prezes przywykł był nigdy się nie dźwigać wyżéj nad ziemską i materyalną rachubę, pan Atanazy jéj nie rozumiał; jeden się uśmiechał, drugi oburzał i niecierpliwił. Przemęczyli się tak do poobiedzia, gdy pan Piotr z synowcem nadjechał. Pośpiesznie na ich spotkanie wyszedł gospodarz i oczy wlepił w pretendenta Anny tak badawcze, tak nielitościwie przenikające,