Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/492

Ta strona została uwierzytelniona.

że mimo pewności siebie, Albert zmieszać się musiał pod tém jasnowidzenia wzrokiem...
— I to ta doskonałość! i to mąż dla Anny! — intuicyjnie przejąwszy go do głębi, odezwał się Atanazy do prezesa — to lalka doskonale wyuczona, w któréj ducha i serca nie pytaj, gęba stanie za wszystko!...
Prezes nic nie odpowiedział; Albert ochłonąwszy, po swojemu usiłował się, zastosowując zręcznie do znanych mu pojęć pana Atanazego, przypodobać starcowi. Ale tu nie tak szło łatwo: człowiek ten wiek cały strawił, bijąc się z myślami, ułudzić go paradoksem, obałamucić hipotezą, zabłysnąć mu dowcipem nie było podobna; rzuconą ideę chwytał i rozbierał, wciągał w analizę, zmuszał do tłómaczenia, zadawał pytania i nie dozwalał z nich lekką wykręcać się odpowiedzią.
Pan Albert, zwykle tak śmiały i bogaty w zasoby, tu wkrótce zmieniając strategię, z koryfeusza stał się admiratorem pana Atanazego, usiłując go wziąć pochlebstwem, potakiwaniem, podnoszeniem jego myśli... Jak tylko go do tego doprowadził, starzec jakby już dna dostał, zamilkł i daléj nie badał; znał człowieka, pierwszy rzut oka go nie zawiódł...
— Słuchaj waćpan — rzekł do odjeżdżającego prezesa — to papuga, pióra ładne, gada dobrze, ale wolałbym prostaka, u którego-bym coś dobył z pod serca; tu w piersi pusto... lalka, mospanie! lalka!
— Anna go kocha! — rzekł zwycięsko prezes.
Pan Atanazy zbladł, załamał ręce, i nic nie mówiąc dał im odjechać.

LXII.

Powoli wracało zdrowie Aleksemu, a z niém tęsknota za Karlinem; czas, który tam przebył, nadto głęboko wyrył się w jego sercu, by żal miał zatrzéć przywiązanie. Aleksy uniewinniał wszystkich, obwiniał siebie tylko, a gdyby nie wstyd, byłby powrócił do Emila, do Anny, na sługę, na poniewierkę, byleby mógł żyć znowu w téj atmosferze, do któréj piersi jego przywykły.
Napróżno Junosza gderząc po cichu, matka z czułością, wywołaną cierpieniem syna, chcieli go zwrócić do pracy, do zajęcia gospodarstwem, do pierwszego życia, nic mu tu nie smakowało, a boleść była tak głęboka i tak żywa, że o niczém prócz o sobie myśléć nie dozwalała.
Aleksy całe dnie przepędzał nieruchomy, podparty na rękach, w ogródku, skąd drzewa Karlina widać było i część starego zamku,