Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/493

Ta strona została uwierzytelniona.

myślą gonił za Anną, zgadywał, co robią, wiedział godziny, domyślał się zajęć, tęsknił za Emilem, za Julianem, za prezesem nawet, a tu mówić o nich nie miał z kim, bo Junosza milczał, a matka się oburzała... Jednego dnia przyszła mu na myśl Pola, Justyn, i nagle zrobił projekt pojechania do Hor; nie wiedział, co się z niemi działo, a oni go obchodzili, bo naléżeli do Karlina i jakimś węzłem łączyli się z ukochanemi.
Matka, obawiając się, by nie pojechał do Juliana, nie wprzód zgodziła się na to, aż jéj Aleksy dał słowo, że nie wstąpi nigdzie więcéj, i Parfenowi zakazała, by panicza, choćby mu i kazał, do Karlina nie wiózł. Dla tém większego bezpieczeństwa wybrano drogę naprost przez lasy do Hor wiodącą, gorszą, niby krótszą, ale miasteczko i zamek omijającą zdaleka. Pomimo tych wszystkich ostrożności, jeszcze pani Drabicka nierada wyprawiła syna, i całując go w głowę na odjezdném, szepnęła mu:
— Jak mnie kochasz, serce, nie będziesz w Karlinie?
— Nie będę, matko, nie będę, proszę cię uwierz mi i bądź spokojna.
— No! tak dobrze! niechże cię Bóg prowadzi i powracaj mi prędko.
Aleksy pojechał. Parfen, stary nasz znajomy, zawsze wesół i gadatliwy, chciał go przez drogę bawić opowiadaniem, ale napróżno się wysilał z różnych stron zagadując, Aleksy mu tylko półsłowy i westchnieniem dawał znaki życia.
— Jakto jego z nóg zwaliło! — mówił w duchu chłopak — inny człowiek! bywało i śmieje się, i pożartuje, a teraz jak z kamienia nic nie dobyć!
Może skutkiem téj dobréj chęci ubawienia pana, Parfen, choć dosyć dobrze znał okolicę, w lesie zabłądził; przez punkt honoru chciał koniecznie sam trafić na drogę i tak się uplątał, że wieczorem dopiéro zobaczyli Hory. Słońce już było zaszło, mrok z rosą padał na okolicę lesistą, głębokiém okrytą milczeniem; coś smutnego, żałobnego wiało od tego obrazu nadchodzącéj nocy, ciemności i uśpienia... Aleksy przyglądał się ciekawie ustroniu zaszytemu w puszczę i przypominającemu mu Szurę, gdy wózek zatrzymał się przed gankiem; ale żywa dusza nie wyszła ze dworu, znać nieprzywykłego do gości, psa nawet nie było w dziedzińcu, coby szczekaniem obudził ludzi.
Obejrzawszy się po starych drzewach, Aleksy powoli wszedł do pokojów, w których nikogo nie znalazł; w trzecim dopiéro przed niemym fortepianem siedziała biedna Pola, ze zwieszonemi rękoma, i podniósłszy głowę krzyknęła na widok Aleksego, którego poznała, ale sądziła widmem z grobu powstałém, tak się zmienił i postarzał.