Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/496

Ta strona została uwierzytelniona.

cając z ganku — wiész, jak to ci szkodzi: Polu, droga Polu... ja cię proszę...
I umilkła muzyka, a w téj chwili wniesiono światło i Justyn siadł z niemi, usiłując odwrócić rozmowę na mniéj smutne przedmioty.
Pola milczała, wszystko już, co miała, wylała z duszy; słuchała tylko opowiadania Aleksego i przybierała pozór spokojny i obojętny, bo oko męża nie schodziło z niéj na chwilę; a gdy Drabicki zamilkł, szeptała z cicha...
— Mów jeszcze... mów o nich jeszcze...
Tak długo w noc, oswoiwszy się z sobą i wylawszy pierwszą boleść, dzielili się słowy smutnemi; Aleksy chciał od Justyna pieśni, dopytywał go o dawne pomysły i plany, ale próżno było w piersi śpiewaka, całą ją zajął ból jeden, doznany zawód i litość wielka. Nic go już nie obchodziło jak dawniéj, świat, lud, natura, dzieje, zapomniał ich dla biednéj Poli, gasnącej w oczach jego.

LXIII.

W Sytkowie panował wielki niepokój z powodu starania się Karlińskiego o Zeni; jego nadskakiwanie rodzicom i pannie codzień było widoczniejsze, a los jedynego dziecięcia mocno obchodził państwa Gerajewiczów, którzy dlań marzyli świetną przyszłość. Imię Karlińskich, ich stosunki, majątek nawet na oko wielki jeszcze, i te szczątki świetności tak bijące w oczy, wszystko pociągało ku nim: wszakże pan hrabia Gerajewicz nie był bez obawy, słyszał o długach, wiedział, że od kilku pokoleń tracili Karlińscy powoli, że prezes był w dość ciężkich interesach, pan Atanazy w gorszych jeszcze, i lękał się, by Julian nie poszedł za ich przykładem. Żona była otwarcie za Karlińskiemi, chociaż jak utrzymywała, Zeni nadto jeszcze była młodą, Julian także, i chciała z jego strony więcéj dowodów czułości; ale te rodziców narady rozbijały się o wolę dziecięcia rozpieszczonego, samowolnego i już zajętego pięknym chłopakiem. Bytność w Karlinie, powaga tego starego dworu, pańskość przyjęcia, ślady magnactwa i starożytności domu silne wrażenie zrobiły na umyśle Zeni; podobało się jéj w duchu być panią tego grodu i mieszkać na zamku, Julian jéj był miły i nie wahała się okazać mu, że go ochoczo przyjmuje. Karliński całkiem zapominając o Poli, dał się ująć wejrzeniu, wdziękowi młodości i uprzedzającemu uśmiechowi Zeni, zapragnął i zdawało mu się, że kocha. Od téj chwili surowy sędzia, co się tak zgrabnie wyśmiewał z Gerajewicza, z jego pretensyj, z muzykalnéj manii i popisów, wszystko to począł na dobre i piękne tłómaczyć. Nic tak giętkiego, jak prze-