konanie ludzkie: w potrzebie miłość własna kieruje niém dowolnie i umie się z odmiany zdania tysiącznemi sposoby uniewinnić. Julian poczynał teraz widziéć w domu Gerajewiczów wiele pięknych i miłych rzeczy, istotne talenta muzykalne, amatorstwo, choć cokolwiek przesadne, ale usprawiedliwione namiętnością i podparte stałą pracą, szlachetny popęd naukowy; znajdował, że w zbiorach osobliwości choć są rzeczy podejrzane, ale mnóstwo trafia się istotnie ciekawych i rzadkich; słowem, starał się Gerajewiczów wystawić w świetle nowém i pochlebném. Nawet ich oszczędność i powiększanie majątku było teraz pełną zasługi dla kraju i społeczności pracą wytrwałą i poczciwą.
Ściślejsze coraz stosunki z tym domem, przebywanie prezesa i Juliana, wreszcie otwarte przemówienie stryja o zamiarach synowca, przyjęte dość mile, a bardzo grzecznie, nie dozwalały wątpić, że to się skończy na kobiercu. Wahano się, chciano czasu, rozmysłu, odwoływano się zawsze do niezmiernéj młodości panienki, o którą obawiała się matka; ale Zeni, któréj się główka zawróciła, pewną już była, że zrobi, co zechce, i wymoże zezwolenie rodzicielskie.
Julian zdawał się szczęśliwy, osnował projekta na przyszłość, mieli zaraz wyjechać za granicę; Zeni chciała jeszcze brać lekcye od Thalberga, Liszta i Prudent’a, mając się seryo za wielką fortepianistkę; on marzył o Paryżu, Neapolu, Szwajcaryi i wodach, u których tak dobrze się bawią. Ale schodząc w głąb’ serca czasami, gdy się spotkał niespodzianie ze wspomnieniem Poli i porównał swe uczucia teraźniejsze z temi, których doznawał przy biedném dziewczęciu... Julian nie mógł się omylić na charakterze swego przywiązania. Chłodne ono było, sztuczne i potrzebowało tysiąca dodatków, żeby żyć mogło.
Zeni bez milionów, bez nadziei tych podróży, prawie mu była obojętną: całym jéj wdziękiem była świeżość młodości, a serca i umysłu nie znał wcale. Któż pozna młodą panienkę siedzącą przy matce w salonie, lub kilką urywkowemi słowy rozmawiając z nią sam na sam? jeśli nie ma jasnowidzenia przeczuć, z czego tu wnosić i odgadnąć, jakie nasiona drzemią w duszy nierozwinięte i uśpione? A jeśli jeszcze uśmiech cię pociąga, jeśli jest trochę uczucia, trochę pragnienia, trochę wdzięczności, jakże one oślepiają do ostatka!...
Julian, pomimo to wszystko, przekonany był o przyszłém szczęściu swojém... Krótki czas zmienił go bardzo! Wpływ jednego uczciwego, ale zimnego człowieka szkodliwie nań podziałał i zrobił zeń istotę pospolitą, bez porywu ku lepszemu, bez chęci do pracy, zobojętniałą, rachującą na przyjemnostki, odrzucającą surowsze obowiązki. Jeszcze w gospodzie między Uściługiem i Włodzimierzem, gdyśmy go spotkali rozmawiającego z Aleksym, znaleźliśmy go
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/497
Ta strona została uwierzytelniona.