Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/498

Ta strona została uwierzytelniona.

z myślami i pragnieniem wyniesioném z towarzystwa uboższéj młodzieży; krótki przeciąg wygasił je zupełnie, Julian kierował się na prawdziwego pana dzisiejszego, którego zadaniem wszystkich i wszystkiego używać, a w sferze myśli pojmować wszystko, ale nie kierować się niczém namiętnie i z poświęceniem, a dla spokoju zaprzéć się przekonania...
Słabość charakteru czyniła go pochopniejszym od innych do téj przemiany, któréj ulegają, choć późniéj i po niejakiéj walce, daleko od niego silniejsi; uśmiechał się w duchu sam do siebie z niepraktyczności swych pojęć i młodzieńczych szałów. Prezes zdawał mu się wzorem ludzi w życiu powszedniém, a Albert ideałem, na który rad był się przerobić.
Prezes oddychał swobodniéj, widząc tę szczęśliwą zmianę w synowcu, ściskał go coraz serdeczniéj, kochał mocniéj jeszcze i ujęty łatwością, z jaką szedł za jego radami, wielką mu obiecywał przyszłość.
Zdaleka na staranie Alberta o Annę i Juliana o Zeni patrząc pułkownikowa, gotowała się ciągle choćby do boju za swe dzieci, jeśliby prezes ich szczęściu stawał na przeszkodzie. Postrzegła prędko skłonność Anusi dla Zamszańskiego, ale Gerajewiczówna rozpieszczona, wychwalona, ze swém wirtuostwem na fortepianie, milionami i panowaniem nad rodzicami, nie bardzo się jéj podobała.
Prezes ją stręczył i to już samo zniechęcało matkę, która nie bez przyczyny przewidywała, że Zeni, przywykła królować, i w Karlinie nikomu ulegać nie zechce, a wszystkim służyć sobie każe. Ale dla pani Delrio uczucie stało na pierwszém miejscu i gotowa była poświęcić wszystkie swe obawy najmniejszemu Juliana słowu, oznajmującemu rodzące się przywiązanie dla Zeni. Zbadawszy go zamilkła, nie śmiała już straszyć nadaremnie syna, wiedząc, że jéj uwagi na nic się nie przydadzą. Julian pocichu poszeptawszy ze swą przyszłą, która udając, że jéj nie pilno porzucić dom rodzicielski, pragnęła jednak trochę swobody i zmiany, nareszcie z prezesem pojechał i rodzicom się oświadczył.
Lament w Sytkowie był wielki, przerażenie ogromne, gdy odwoławszy się do córki, Gerajewicze dowiedzieli się, że ona zgadza się i pragnie tego zamęścia. Zeni była duszą domu, rodzice nią żyli tylko, nie pojmowali, co poczną, gdy jedynaczka ich porzuci... Gerajewicz osłabł prawie, sama pani na dobre dostała spazmów, Zeni oczy miała czerwone, zdaje się, że dla przyzwoitości tylko, bo niemi na Juliana spoglądała z zalotnością dziecinną...
— Ale cóż my poczniemy! w co się obrócim! — wołał hrabia — my bez niéj żyć nie potrafimy!...