Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/501

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba, by nową dało nadzieję... Prezes winien wszystkiemu! Z kim? z Gerajewiczówną! przeklęty interes pieniężny! grosz u nich przedewszystkiém... Tak, ja wam się muszę wydawać szaleńcem — rzekł po chwili — moje rady nie zasługują nawet na uwagę waszę, przez resztkę grzeczności i względu przychodzicie mi tylko oznajmić rzecz spełnioną! Darmo! darmo! upaść było potrzeba... Upadniecie! Alem się czego innego po tobie spodziewał, kochany Julianie, i boleścią zachodzi serce moje! Od dziś do jutra staniesz się taką lalką bezużyteczną i zimną, jakiemi są wszyscy panicze nasi; Annę oddajecie drugiemu takiemu chłopcu bez serca, który pięknie gadać umie i przegada życie, bo na czyn nie ma ani energii, ani wiary! Emilowi odebraliście przyjaciela... nie radźcie się więc o nic u mnie, nie przyjeżdżajcie do starego szaleńca... niéma po co. Ja po was w sercu mojém, pełném miłości jeszcze, odśpiewam Requiem aeternam... Ani bogactwo, ani stosunki, ani dowcip, nie wybawią was od zagłady... upadniecie! upadniecie! A moje oczy się zamkną i opłakać was nawet nie będzie komu...
Julian nie spodziewał się takiéj gwałtowności uczucia w starcu, stanął przelękły prawie, nie wiedząc, co począć, gdy uczuł uścisk drżący obejmujący go i łzę gorącą spadającą na czoło...
— Stało się — ciszéj znużony rzekł starzec — stało się! więcéj wymówek czynić ci nie będę... niech Bóg błogosławi! pragnę, ale nie wierzę, by Bóg mógł pobłogosławić moralnéj śmierci i dobrowolnemu samobójstwu!... Przeznaczenie! fatalność! Nie! zgrzeszyłem, niéma ich, ale kara opatrzna za grzechy ojców... Odwróć ją, Panie!
Otarł oczy pan Atanazy i począł mówić jakby do siebie:
— Daremnie! inny czas, inne potrzeby, inny charakter wieku! wyrzeczmy się dawnych przeznaczeń; dziś Opatrzność inaczéj powołuje pracowników do winnicy, prawica jéj zstępuje, jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, na ubogich rybaków, na celników, na szary lud... myśmy się stali niegodni wyboru i odepchnięto nas od męczeństwa, skazując na los zwierząt nażerających się u żłobu... A piękna, a wielka, a święta była przeszłość nasza!... Umarła przeszłość, któréj nikt nie wskrzesi... dziś wszystkie tarcze herbowne na stos złóżmy, pokryjmy całunem i zrzeczmy się ich pamiątki... nikt z nas nie dźwignie tych godeł, które nas gniotą do ziemi... Szlachty niéma, bo niéma szlachetności... jest lud... i ludzkość... Amen!...
Zakończył stary i łzy połykając zamilkł.