Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/503

Ta strona została uwierzytelniona.

kać i przeklinać, został zwiedziony i poświęcony dla niego; zwichnęłaś jego przyszłość całą, spójrz jednak czy skarga wyjdzie z ust jego, czy narzeka, czy przeklina zabójcę, milczy i płacze, myśli o tobie, bo cię kocha; powinnaś mu za to zapłacić!
Pola zamyśliła się.
— Nie! nie mogę! kłamstwo to wyczerpało mnie, upodliło; nie potrafię skłamać raz drugi... choćby dla szczęścia jego...
— Miéj litość nad nim... — pocichu szepnął Aleksy.
Szli tak ku miejscu, w którém siedział Justyn, ale gdy się zbliżyli, Pola powolnie odeszła na bok, zostawiając ich samych; Aleksy spostrzegł jednak na jéj twarzy, obok zwykłego smutku, poważne zamyślenie, zwiastujące walkę wewnętrzną... nasienie było rzucone, nie wątpił, że wzrosnąć powinno.
Potrzeba ich było zostawić samych z sobą, i po kilku godzinach Drabicki bez pożegnania odjechał do domu, spokojniejszy na duszy, przeczuwając, że bytność jego na coś przydać się może.
W Żerbach zastał matkę niespokojną, szukającą na jego twarzy śladów wycieczki, wiadomości o sercu syna; spokój wypogodzonych rysów nieco ją udobruchał; spytała tylko wejrzeniem Parfena, czy gdzie nie zajeżdżali, a chłopiec odpowiedział jéj wstrząśnieniem głowy... Dla Aleksego ta przejażdżka była istotnie lekarstwem zbawienném; myślał teraz o Justynostwie i spodziewał się dla nich szczęścia, którego sam nie kosztował. Ale to, co im uczynił, Junosza silił się zrobić dla niego... poczciwy starzec przychodził teraz niemal codzień do Żerbów lub Aleksego do siebie wyciągał; zatrważała go apatya młodego człowieka, w początku mogąca się przypisać osłabieniu chorobliwemu, późniéj już serca stanem tylko dająca się tłómaczyć.
Aleksy nie zajmował się niczém, cały dzień siedział zamknięty; czasem brał książkę w rękę, tęsknił, wzdychał, ale ani matka, ani brat nie potrafili wymódz na nim, by się jął czegoś, wrócił do ruchu, do gospodarstwa, lub obrał sobie inną jakąś drogę... Odpowiadał im znużeniem lub milczeniem, unikał wreszcie i wysłuchawszy serdecznych rad, przyjąć ich nie chciał i nie myślał.
Tak upłynął dość długi przeciąg czasu i biedna matka widząc, że surowość jéj na nic się przydać nie może a drażni syna, pieścić go już poczynała, jakby jeszcze był chorym, naostatek udała się po radę i posiłek do Junoszy, jak zawsze; był to jedyny przyjaciel domu, któremu zwierzyć się mogła.
— A co ja tu pocznę?... — odparł hrabia — na to czas jedyny lekarz... albom to mu mało mówił, ale wszystko jak groch na ścianę...
— Sprobuj-że innego środka! zrób, co chcesz, a oddaj mi syna.