Stary pokiwał głową i zamilkł. Myślał on długo co począć, ale sposobu nie widział; są głębokie uczucia nieuleczone, których ręka przyjaźni tknąć nie śmie, bo widzi je niepokonanemi, a szanuje ich szczerość i siłę.
Taką była miłość cicha Aleksego, która nie wyszedłszy przez usta, cała w sercu zamknięta, ani rozczarowaniem, ani rozpaczą uleczoną być nie mogła. Było to coś, jak choroba chroniczna upartego, nie mogącego przejść w stan silniejszy, coby powolnego potém zapomnienia dawał nadzieję. Zrodzona pierwszego dnia tak silną, jak była do końca, trwała i trwać musiała, opierając się czasowi nawet. Ugodzony w serce wyborem Alberta Zamszańskiego, Aleksy i ten sobie wytłómaczyć potrafił i zań uniewinnił Annę; a ona zawsze pozostała dlań ideałem...
Napróżno hrabia starał się, okrywając śmiesznością poznańczyka i z miłości Anny dla niego wnioski czyniąc o niéj, poniżyć ją w oczach Drabickiego; ta słabość zdawała mu się tém naturalniejszą, że pochodziła w Annie ze szlachetnych instynktów, zwiedzionych tylko dobrze odgrywaną komedyą.
Karlin milczał; napróżno Emil się niespokojnie wyrywał do tego, którego zwał przyjacielem, ojcem, dobroczyńcą. Prezes jak mógł go wstrzymywał, Anna, a dla jéj miłości Albert, usiłowali zastąpić przy Emilu Aleksego, ale ku ostatniemu odezwał się niechętny ów instynkt w głuchoniemym... mniéj gwałtownie jak dawniéj, hamowanym, wszakże widocznym wstrętem.
Codzień domagał się Emil, znakami mówiąc do siostry i brata, by mu pozwolili dojechać do Żerbów, wskazując je uparcie, bo wiedział, że tam mieszkał Aleksy. Prezes, który tego języka znaków nauczyć się nie mógł, czy nie chciał, kazał wreszcie powiedzieć Emilowi, że się Aleksy na nich gniewa, że ich widziéć nie może, ale to wzmogło tylko niecierpliwość głuchoniemego, który koniecznie chciał go przeprosić i do Karlina znów przyprowadzić. Anna rumieniąca się na wspomnienie Drabickiego, daremnie pracowała nad bratem, by mu wytłómaczyć, jak dziwnych rzeczy pożąda.
Emil potrząsał głową i zrozumiéć tego nie mógł.
A gdy brat i siostra, stryj i matka zaprzeczali mu przyjemności, któréj tak gorąco pragnął, biedny Emil począł się udawać do swego codziennego dozorcy i usiłował mu wmówić, żeby go do Żerbów tajemnie poprowadził.
Stary Antoni płakał, nawpół obiecywał, ale sam odważyć się na to nie śmiał.
Znużony prezes, Anna i Julian nieustanném naleganiem, które dla nich było wyrzutem prawie, dnia jednego nakoniec pozwolili Emilowi pojechać do Żerbów. Głuchoniemy o mało nie oszalał z ra-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/504
Ta strona została uwierzytelniona.