Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/509

Ta strona została uwierzytelniona.

Pola się rozpłakała.
— Jutro księdza... proszę cię, przyjacielu... to może przyjść prędko, płomyk dogorywa... i zgaśnie... A ty? — dodała — jakże się masz?... źle! źle! jak ja! nie? Powiedz mi, ja wiem wszystko!...
— O wszystkiém trzeba zapomniéć!...
— Jacy to szczęśliwi ci, co zapominać umieją... ja! nie mogę! każde tchnienie przywodzi mi przeszłość, każdy dźwięk... A! gdybym go zobaczyć tylko mogła i posłyszéć, że on mi przebaczył; gdybyś ty to zrobił?...
Aleksy milczał.
— Prawda! to niepodobieństwo — dodała po chwilce — śmieszna jestem z takiém żądaniem!...
Zamilkła i podnosząc się powoli poczęła ciszéj:
— Polecam ci Justyna... w pierwszéj chwili nie daj mu zżyć się z boleścią; jak ukąszenie psa wściekłego, trzeba ją na razie wypalić, bo się wpije i oszali jak mnie... Dlaczego los padł na niego? A! on przeżyje, on wytrzyma! on ma wiarę, ma młodość i poezyę, trzy piersi macierzyńskie, co go nanowo podsycą...
— Mówienie ci szkodzi, męczy, ja pójdę — rzekł Aleksy, widząc coraz żywiéj występujące na twarz jéj rumieńce.
— Chwila dłużéj lub króciéj, żyć nie będę — odparła chora — co mi tam; a! gdybym wiedziała, że go zobaczę... szanowałabym życie! Ale nie! prawda, że nie? — spytała Aleksego — ty mi go nie przywieziesz!...
— Nie mogę... nie potrafię — odparł Drabicki — na cóż ci ten widok...
— Tak! to niepodobieństwo! a jednak, a! takbym pragnęła go widziéć jeszcze i zamknąć potém oczy i na nic już nie patrzéć, pójść na sen wieczny z jego obrazem...
— Polu!...
— Nic! nic! wszak milczę! nie powiem już nic więcéj! ty nie pozwalasz, tyś okrutny... dla siebie i dla mnie... Tyś jéj nie widział?...
— Kogo?...
— Anny! nie? a! tyś silny! ja ci zazdroszczę! jabym z téj odrobiny dni moich dała połowę, więcéj, byle mnie tam zanieśli, bylem tam umrzéć mogła... pod lipami... Anna nie ma serca!
Tych słów domawiała płacząc Pola, gdy wielki zamęt zrobił się w domu; zaturkotał powóz, Justyn pobiegł, słychać było chodzenie; Pola zawołała z jasnowidzeniem chorych:
— A! to ona!... to ona!...
Aleksy zerwał się przerażony, zbladł i spojrzał, którędyby mógł uciekać; wszedł Justyn i zbliżył się do łóżka żony.